Quantcast
Channel: Facetem jestem i o siebie dbam • Męski Blog • Moda, zdrowie, psychologia
Viewing all 100 articles
Browse latest View live

Zapytaj Łysego

$
0
0

Zapytaj Łysego

Panowie i (z tego co mi wiadomo) Panie! "Facetem jestem i o siebie dbam" funkcjonuje już od ponad 3 lat. Taki czas na liczniku pobudza do sentymentalnych przemyśleń. Np. "dlaczego jeszcze nie zrobiłem jakiegoś FAQ?". Często dostaję różnego rodzaju pytania od czytelników (np. na moim prywatnym fp) i wiele z nich się powtarza. Z drugiej strony, ciężko byłoby mi sobie przypomnieć te wszystkie pytania na raz, żeby stworzyć jakieś sensowne FAQ. Zanim jednak przejdziecie do formularza, mam małą prośbę, a właściwie ogłoszenie organizacyjne. Nie chodzi mi o to, żebyście zadawali pytania, w których oczekujecie jakiejś porady. Pomyślcie, że właśnie spotkaliście się ze mną na piwie i chcecie się czegoś dowiedzieć o mnie i o mojej pracy (blogu). PS Zapraszam na mojego Snapchata, duszka macie w nagłówku formularza.



Artykuł Zapytaj Łysego pochodzi z serwisu Facetem jestem i o siebie dbam • Męski Blog • Moda, zdrowie, psychologia.


Moje ulubione łono to łono natury

$
0
0

W Bieszczadach z wódką OSTOYA

Niedawno dotarło do mnie, że nie byłem na wakacjach od kilku lat. Nie mówię tu o jakimś mniejszym lub większym wyjeździe. Chodzi mi o taki wypad, w trakcie którego można naprawdę "odetchnąć" i odseparować się od całego świata. Latami byłem zaangażowany w różne sprawy. Najpierw studia, przez pewien czas nawet dwa kierunki. Żeby zapewnić sobie byt walczyłem o stypendia (dwa razy udało mi się dostać Stypendium Ministra), potem uczenie prywatnie matematyki. Kiedy sięgnę pamięcią wstecz, to miewałem dni, że wstawałem o 8 rano i kończyłem wszystkie zajęcia i pracę o 20. Całe dwanaście godzin, po których nie wiedziałem jak się nazywam. Po tym bardzo intensywnym okresie zacząłem pisać tego bloga. Jego początki dla mnie były równie angażujące. Potrafiłem siedzieć nad nim całymi nocami. Odrywałem się od otaczającej mnie rzeczywistości koncentrowałem się tylko na tym. Mówiąc prościej: mam tendencję do popadania w pracoholizm.

Ostatnio moja psychika sama zaczęła się domagać sprawiedliwości za te intensywne parę lat. Rzadziej piszę, więcej trenuję, a po godzinach gram z kumplami w Diablo. "Wylogowałem się do życia", nie licząc tej ostatniej rozrywki.

18 września, mniej więcej trzy lata od założenia “Facetem jestem i o siebie dbam” miałem wreszcie okazję przeżyć prawdziwe wakacje. Na zaproszenie marki Ostoya wyjechałem w Bieszczady. Wybór tego regionu Polski był nieprzypadkowy. Bowiem inspiracją do powstania wódki Ostoya była niczym niezmącona natura Bieszczad, życie bez pośpiechu i spokój, dzięki któremu można prawdziwie odetchnąć.
Wizyta w Bieszczadach miała też drugie dno gdyż stamtąd pochodzi pszenica do produkcji tej wódki. Dzięki temu można ją nazwać prawdziwie Polską Wódką, czyli taką która produkowana jest wyłącznie na terenie naszego kraju i z tradycyjnych składników uprawianych na terenie Polski. Wracając do rzeczy: nie miałem zielonego pojęcia, co będzie czekać mnie na miejscu. Myślałem, że będzie to jeden z wielu blogersko-prasowych wyjazdów z marką. Rozumiecie: miło, przyjemnie, plus okazja, żeby spotkać się ze znajomymi z branży. W przypadku wyprawy w Bieszczady (głównie za sprawą ich piękna) wszystko wyglądało inaczej.

Jak to wszystko się zaczęło

Podróż rozpoczęliśmy od lotu samolotem z Okęcia do Rzeszowa. Trzeba było pojawić się o 6:30 na lotnisku, a jako, że jestem raczej nocnym markiem, to zastosowałem starą technikę. Tzn. skoro wiem, że nie dam rady wstać tak rano to w ogóle nie położę się spać. Wieczorem wpadł do mnie Łukasz Podliński i zrobiliśmy sobie nockę w Diablo 3... Tym razem jednak nie był to najlepszy pomysł, bo potem chodziliśmy jak zombie. Próby odespania w samolocie, a później w busie spełzły na niczym. Przynajmniej na lotnisku byliśmy przed czasem. Zawsze się spóźniamy, a tym razem czekaliśmy na wszystkich.

Widok chmur z samolotu

Uwielbiam latać samolotami, najbardziej lubię moment startu i kiedy czuję jak wciska mnie w fotel. Nie zawsze można oczekiwać fajnych widoków zza okna ale tym razem się poszczęściło. Oczywiście z moimi zdolnościami do robienia zdjęć nie wyszło to tak jakbym chciał. Odnośnie chmur, przypomina mi się zabawna historia z Izraela. Jakiś czas temu kiedy ten kraj nękały potężne susze, grupa rabinów poleciała samolotem, żeby się modlić. No bo Bóg mieszka w chmurach, to lepiej usłyszy. :D

Zagroda Magija

Po całej przeprawie z samolotem i busem, dotarliśmy do miejsca docelowego, do "Zagrody Magija". Nie wiem właściwie skąd wzięła się ta nazwa, w każdym razie to, co warto wiedzieć o tym miejscu, to to, że domy znajdujące się w tej zagrodzie zostały przeniesione z innych miejsc w Bieszczadach. Zresztą rzućcie okiem na zdjęcia, które wziąłem ze strony internetowej zagrody. Sielko i anielsko.

Zagroda Magija - zdjęcia

Widokówki z "Zagrody Magija". Więcej zdjęć i informacji znajdziecie na ich stronie internetowej.

Jeśli mieszkacie w mieście, to pewnie dawno nie widzieliście jak naprawdę wygląda niebo nocą. Jedną z najprzyjemniejszych czynności w trakcie wyjazdu, było wylegiwanie się na leżaku nocą i patrzenie w gwiazdy. Nie widziałem żadnej spadającej, w przeciwieństwie do reszty. Ale czuję, że mnie wkręcali, bo jakim cudem oni widzieli 5-6 spadających gwiazd a ja żadnej?

Powitanie w Zagrodzie Magija

A tak zostaliśmy powitani w "Zagrodzie Magija" przez markę OSTOYA. Leżaki, drinki i słońce. To taka alternatywna wersja wina, kobiet i śpiewu.

Widzę światełko w tunelu

Łupków, koniec świata. Niefunkcjonująca stacja kolejowa i tunel z niezwykłą historią. Był budowany i odbudowywany kilka razy. Najpierw zbudowano go pod koniec XIX wieku (po licznych problemach). Następnie do gry weszły obie Wojny Światowe. W 1915 roku tunel został uszkodzony przy wycofywaniu się wojsk austro-węgierskich. W trakcie II WŚ w 1939 Polacy zniszczyli tunel, żeby armia niemiecka nie była w stanie go wykorzystać. Niemcy odbudowali go w 1943 roku. Zaś rok później, kiedy siły III Rzeszy wycofywały się przed Armią Czerwoną, postanowiono znowu zniszczyć tunel. Po wejściu wojsk radzieckich postanowiono natychmiast zająć się tą trasą ale nie podjęto odbudowy tunelu, tylko poprowadzono tory górą. Jednakże takie rozwiązanie przyczyniło się do tragedii i postanowiono przywrócić tunel do życia. Doszło do tego na przełomie lat 1945-1946. Do dziś na tunelu znajdują się uroczyste napisy (między innymi po rosyjsku), coś w stylu "Co niemiecka rzesza zniszczyła, bratnia Rosja odbudowała". Tyle tej szalonej historii. My zaś w planie mieliśmy dotrzeć ze stacji w Łupkowie do tunelu. I tak szliśmy i szliśmy po szynach w nieskończoność. W trakcie zrobiłem małe wyliczenie, z którego wynikało, że łączenia na torach dzieli jakieś 400 metrów. Nie mam pojęcia w jaki sposób oni kładli takie długie szyny.

Łupków - szyny

Tak wygląda koniec świata.

Nie wiem ile czasu zajęła nam droga ze stacji do tunelu, ale ja się cieszyłem, bo przecież liczyły mi się kroki w telefonie. :D

Tunel Łupków

Matusz pozuje, myśli, że będzie brylował w Top Model. Nie psujcie mu marzeń w komentarzach!

Bieszczadzki Park Narodowy

Jeśli chcesz być prawdziwym Polakiem... Przechodząc do meritum, odwiedzenie Bieszczadzkie Parku Narodowego, powinno być na wszystkich listach turystycznych o Polsce pod znakiem "must-go". Za takimi postulatami najlepiej zawsze przemawiają zdjęcia (poniżej macie kolaż fotek). Trzeba wziąć pod uwagę, że akurat udało nam się niezwykle z pogodą ale Bieszczady są również przepiękne zimą (polecam rzucić okiem chociażby tutaj). W Parku spędziliśmy chyba cztery godziny, zaś telefon mi oszalał. Wyliczył, że zrobiłem 145 pięter. I jeszcze mała "śmiesznostka" na temat Parku Narodowego. Zgadnijcie czego reklama znajduje się na odwrocie biletu? Nie wypowiem nazwy marki ale wiecie: powiększony zestaw z colą...

Bieszczadzki Park Narodowy - kolaż zdjęć

Oczywiście Podliński nie mógł się obyć bez robienia selfie.

Drugi koniec świata

Wyobraźcie sobie, że mieszkacie w dużym mieście. Żyjecie jak wszyscy, w pośpiechu, macie swoje "miejskie obowiązki", pracę, korki, smog. Pewnego dnia decydujecie to wszystko rzucić i... zbudować domek na kompletnym odludziu i żyć na łonie natury. Brzmi jak bajka ale w trakcie wyprawy do Bieszczad poznałem ludzi, którzy tę bajkę urzeczywistnili. To dodało mi otuchy, że moje emeryckie marzenie kiedyś się spełni. Mój plan na starość jest taki: zamieszkać na bezludnej wyspie. Być świątobliwym staruszkiem, do którego ludzie będą przychodzić po radę. No i będą płacić żarciem.

Stadnina Stary Łupków

Stadnina Stary Łupków - drugi koniec świata.

Kasia i Andrzej, ukończyli Akademię Wychowania Fizycznego i przez ponad 10 lat uczyli w krakowskich szkołach. Opuścili Kraków i postanowili zamieszkać (co tu kryć) w dziczy. Zresztą widzicie zdjęcia powyżej. Jeden świerkowy dom na totalnym odludziu, który (nie bez trudów) udało im się wybudować w 2009 roku. Czasem do ich zagrody koni przybywa wataha wilków, ale na szczęście konie potrafią się skutecznie bronić. O dziwo jakimś cudem mają internet i (niestety) telewizję. W ich domu znajdują się również pokoje gościnne po śmiesznie niskiej cenie za noc: 20zł (ale niełatwo do nich dojechać). Może wizyta tam, to dobry pomysł na jakiś wspólny romantyczny wypad na łono natury? Magiczne miejsce i ludzie, polecam.

Łysy i koń w stadninie Stary Łupków

Od lewej: koń, ja, drugi koń (w sumie "łyse konie"), pani Kasia.

Wilcza Jama i Wataha

Oglądaliście serial "Wataha"? Jeśli tak, to gdybyście odwiedzili karczmę "Wilcza Jama" uroilibyście kilka kropel łez. To jedno z miejsc, w których kręcony był ten kultowy polski serial (który niestety nie doczekał się drugiego sezonu i nic nie wskazuje na to, żeby miało się to zmienić). W "Wilczej Jamie" możecie skosztować dziczyzny, ja próbowałem jej chyba po raz pierwszy w życiu. O ile sarna smakowała całkiem nieźle, to dzik już nie do końca (ma strasznie twarde mięso o specyficznym smaku).

Karczma Wilcza Jama

Wnętrze karczmy "Wilcza Jama" zapiera dech w piersiach.

 

Karczma Wilcza Jama i wódka OSTOYA

W trakcie naszej wizyty w "Wilczej Jamie" serwowano nie tylko dziczyznę. ;)

Ruska bania

Zestawienie słów "ruska" i "bania" nasuwa pewne skojarzenia, w kontekście tego o czym będę pisać są one poniekąd uzasadnione. Ale żarty na bok. Ruska bania to rodzaj łaźni (czy też "sauny"). Właściwie nie wiem do końca na czym polega istotna różnica między ruską banią, a klasyczną fińską sauną. W ruskiej bani po prostu podgrzewa się kamienie korzystając z tradycyjnego pieca (polewa się również kamienie wodą). Buduje się je (zazwyczaj) jako osobne małe domki. W każdym razie, w trakcie imprezy pożegnalnej (w przeddzień wyjazdu) gospodarze Zagrody Magija zaproponowali nam wizytę w ruskiej bani, która znajduje się na ich posesji. Byłem chyba pierwszym chętnym, bo jestem miłośnikiem wszelkiego rodzaju saun. W tym przypadku był też mały haczyk (który mnie dodatkowo rajcował), schładzanie po wizycie w bani miało odbywać się w lodowatym bajorku nieopodal, no i rzecz jasna na golasa.

Drink wódka OSTOYA

Na imprezie pożegnalnej mieliśmy możliwość spróbować różnych drinków z wódką OSTOYA. Z drugiej strony przed wizytą w jakiejkolwiek saunie powinno się unikać spożywania alkoholu. Dlatego zanim ruska bania się nagrzała, postanowiłem ograniczyć drinki do minimum.

Wizyta w ruskiej bani, połączona z kąpielą w lodowatym bajorku okazała się niezwykle udana. Było to chyba najprzyjemniejsze uczucie, którego doświadczyłem w trakcie tego wyjazdu. Po zakończeniu tego spontanicznego szaleństwa czułem się jak nowo narodzony. Do tego doszła masa zabawnych sytuacji, zwłaszcza kiedy szliśmy się schłodzić i padały różne zdania w stylu "- Ale mi zmalał!", "No chyba nie bardzo!". Jak również prośby dziewczyn "- Nie patrzcie, kiedy będziemy wychodzić!" (wychodziło się po drabinie, no i nago). Ja spojrzałem, stwierdziłem, że przecież bez okularów i tak niczego nie widzę. Poza tym, Matusz chyba pierwszy raz w życiu był w saunie (samolotem też pierwszy raz leciał, więc sporo miał tych pierwszych razów teraz). Kiedy z nim wszedłem do bani (Podliński wtedy spał i musieliśmy po niego dzwonić, spał bo był zmęczony, tak dla jasności) przeraził się jakby zobaczył ducha. W nieparlamentarny sposób zakomunikował, że mu gorąco. Później w samym bajorku doszedł do siebie, zresztą sami zobaczcie. ;)

Bieszczadzkie drezyny

W Bieszczadach, na trasie kolejowej Uherce – Zagórz, można przejechać się drezynami napędzanymi trochę inaczej niż to może ktoś z was pamiętać z Lucky Luke'a. Była to ostatnia atrakcja, która czekała na nas w Bieszczadach. Znowu dopisywała nam pogoda i przejażdżka drezynami była przyjemnym rozruszaniem kości przed drogą na lotnisko.

Drezyny rowerowe w Bieszczadach

Widać kto tu jest samcem alfa.

Nie chciałem wracać, wypoczynek na łonie natury, nocne rozmowy i wpatrywanie się w gwiazdy, słuchanie szumu lasu i cykania pasikoników, tak bardzo mnie relaksowały, że nie chciałem oderwać się od tej sielskiej rzeczywistości. To był niestety za krótki wyjazd. Kiedy wróciłem do zatłoczonej i pędzącej Warszawy czułem się jakbym wszedł do jakiegoś cyrku lub dżungli. Różnica między tymi dwoma światami jest tak duża, że u mnie wywołała psychiczny szok. Z drugiej strony uzmysłowiłem sobie, jak bardzo ważnym elementem dbania o własne zdrowie psychiczne są wypady na łono natury.

Dziękuję marce OSTOYA i mojej stałej ekipie w postaci Łukasza Podlińskiego i Matusza, którzy uprzyjemniali mi ten pobyt (poza momentami kiedy robili sobie ze mnie kawały...). Teraz już rozumiem, co zainspirowało twórców wódki OSTOYA, bo to właśnie w Bieszczadach zrodziła się ta marka. OSTOYA powstała z miłości do Bieszczad, ja zaś tę miłość do nich odziedziczyłem w trakcie tego wyjazdu. Na sam koniec możecie też zobaczyć filmik, który zmontował Łukasz. Koniecznie odwiedźcie Bieszczady, to jedno z najcudowniejszych miejsc w Polsce!



Artykuł Moje ulubione łono to łono natury pochodzi z serwisu Facetem jestem i o siebie dbam • Męski Blog • Moda, zdrowie, psychologia.

Pij mleko, będziesz koksem

$
0
0

Mleko i przyrost masy mięśniowej

Na temat spożywania mleka (i ogólnie nabiału) krążą we wszystkich zakamarkach internetu skrajne opinie. "Pij mleko, będziesz wielki!", "Pij mleko, będziesz kaleką!", do tego dochodzą komentarze na temat "lobby mleczarskiego" i bezsensowne argumenty w stylu: "Ludzie to jedyne ssaki, które w wieku dorosłym piją mleko" (jesteśmy też jedynymi ssakami, które jeżdżą samochodami, więc...). Nie chciałbym się wdawać w głębsze rozważania na temat tego czy nabiał jest czy nie jest szkodliwy. Na bazie obecnej wiedzy naukowej nie można jednoznacznie opowiedzieć się za żadną z opcji. Mówiąc prościej: prawda leży po środku, a skrajne postawy wobec nabiału (jak i inne "skrajne postawy") są raczej kwestiami ideologicznymi, a nie naukowymi. Osoby bardziej zainteresowane wpływem nabiału na zdrowie człowieka odsyłam do artykułu mojego znajomego biologa (podjął się w tym tekście omówienia metaanaliz dotyczących spożywanie produktów mlecznych). Zaś celem tego tekstu jest przedstawienie wiedzy na temat korzystnego wpływu spożywania mleka dla osób uprawiających sport (w szczególności myślę tu o treningu oporowym).

Mleko i przyrost masy mięśniowej

Jednym z najbardziej ekscytujących badań na temat wpływu mleka na przyrost masy mięśniowej u mężczyzn ćwiczących na siłowni, jest badanie przeprowadzone przez Stuarta Phillipsa, opublikowane na łamach American Journal of Clinical Nutrition w 2007 roku. W badaniu wzięło udział 56 mężczyzn w wieku około 22 lat. Przez 12 tygodni (5 razy w tygodniu) trenowali na siłowni (ich program ćwiczeń opierał na treningu dzielonym, tzw. "split"). Mężczyzn podzielono na trzy grupy (po 19 osób). Bezpośrednio po treningu i godzinę po każdy z trenujących spożywał: odtłuszczone mleko, odtłuszczony napój sojowy i odtłuszczony napój węglowodanowy (odpowiednio grupami) (napoje zawierały jednakową liczbę kalorii). Wyniki po 12 tygodniach ćwiczeń były następujące.

  1. Grupa, która spożywała mleko po treningu uzyskała średni przyrost masy mięśniowej o około 4kg.
  2. Grupa, która spożywała napój sojowy po treningu uzyskała średni przyrost masy mięśniowej o około 2,7kg.
  3. Grupa, która spożywała napój węglowodanowy po treningu uzyskała średni przyrost masy mięśniowej o około 2,4kg.

Oznacza to, że grupa, która spożywała po treningu mleko odnotowała wzrost masy mięśniowej większy o około 65% w stosunku do grupy pijącej po treningu napój węglowodanowy. Ponadto mężczyźni spożywający mleko po treningu, uzyskali również większy przyrost siły. Warto jednak zwrócić uwagę, że grupą badanych były osoby początkujące na siłowni. Zatem w przypadku bardziej wytrenowanych osób, nie należy oczekiwać tak dużych różnic w przyroście masy mięśniowej. Obecnie nieznane są dokładne przyczyny, dla których mleko właśnie ma takie właściwości.

Mleko i regeneracja

Kolejnym (być może zaskakującym) wynikiem różnych badań okazuje się pozytywny wpływ mleka na regenerację mięśni. Nawiasem mówiąc, regeneracja jest jednym z najistotniejszych elementów procedury treningowej (poświęciłem temu zagadnieniu osobny tekst). Po pierwsze według badań, mleko bardzo dobrze (lepiej niż woda) nawadnia organizm po treningu. Zachowanie wody w odpowiedniej ilości w organizmie ma niepośledni wpływ na (praktycznie) wszystkie procesy życiowe, więc również na regenerację tkanki mięśniowej. Drugą ciekawą sprawą jest badanie na temat mleka czekoladowego, wedle którego, mleko czekoladowe ma bardzo niezwykle dobry wpływ na regenerację mięśni. Warto zwrócić jednak uwagę, że w kontekście tego badania brano pod uwagę raczej osoby, które trenują sporty wytrzymałościowe i np. w ciągu dnia mają dwa treningi. Spożycie mleka czekoladowego po pierwszym treningu pomogło im podnieść efekty na drugim treningu, który nastąpił parę godzin później. Pamiętajcie jednak, że "mleko czekoladowe", a "mleko o smaku czekoladowym" to absolutnie nie to samo. Trudno jest znaleźć taki produkt dobrej jakości i można np. zamiast mleka czekoladowego po prostu spożywać (razem z mlekiem) gorzką czekoladę dobrej jakości. Nie radzę skąpić na gorzką czekoladę pieniędzy: sprawdzałem ostatnio skład wedlowskiej gorzkiej czekolady i okazało się, że jest w niej więcej cukru niż czekolady...

Podsumowanie

Jeśli nie macie problemów z trawieniem mleka i chcecie podnieść swoje wyniki w zmaganiach na siłowni, to wszystkie badania wskazują na to, że warto dołączyć picie mleka do rutyny potreningowej. Niektóre badania, o których nie wspomniałem w tym tekście, sugerują również, że spożycie mleka może mieć też korzystny wpływ na spalanie tkanki tłuszczowej. Zatem również w trakcie redukcji można rozważyć wprowadzenie mleka do diety.

Artykuł Pij mleko, będziesz koksem pochodzi z serwisu Facetem jestem i o siebie dbam • Męski Blog • Moda, zdrowie, psychologia.

4 aplikacje, które ułatwią Ci życie

$
0
0

Aplikacje, które ułatwią Ci życie

Aplikacji mobilnych jest już tyle, że ciężko jest się w nich połapać. Przygotowując tę listę postanowiłem wybrać jak najmniej aplikacji, które naprawdę mogą się okazać się dla was przydatne w życiu codziennym. Pierwsza pomaga w organizacji pracy i czasu, druga i trzecia w porządkowaniu treści, którymi bombarduje nas internet, zaś czwarta pomaga w zakupach w internecie i w sklepach stacjonarnych. Mam nadzieję, że przypadną wam do gustu i faktycznie ułatwią wam życie.

1) ToDoist

Istnieje masa aplikacji do planowania czasu i robienia listy zadań. Poszukiwanie takiej, która najbardziej zajęło mi trochę czasu. ToDoist stał się moim faworytem z kilku przyczyn. Po pierwsze jest niezwykle prosta aplikacja, która zawiera wszystkie praktyczne funkcje, które mi są do szczęścia potrzebne. ToDoist pozwala robić listy zadań (zarówno ogólne jak i dopasowane do danego dnia), ustalać zdania priorytetowe, grupować zadania (np. dom, praca, zdrowie etc.), a także ustawiać zadania cykliczne (powtarzające się np. co wtorek, co drugi dzień, co tydzień etc.). Po drugie: wersja bezpłatna zawiera praktycznie wszystkie funkcje, które są mi do szczęścia potrzebne. Po trzecie: istnieją wersje na wszystkie urządzenia i bez problemu można synchronizować zadania. Bez problemu można też wykorzystywać ToDoist jako mały notatnik. Przykładowo zrobiłem osobną grupę rzeczy do zrobienia o nazwie "pomysły na teksty" i kiedy tylko wpadnie mi do głowy jakiś pomysł, zapisuję go właśnie tam. I nieważne czy jestem w domu czy na mieście, bo aplikacja synchronizuje dane. Kiedyś zapisywałem takie pomysły na kartkach, w zeszytach, w stu różnych plikach. Teraz mam to wszystko w jednym miejscu. Tak samo można wykorzystać ToDoist do robienia listy książek albo filmów, które chciałoby się przeczytać.

ToDoist aplikacja

ToDoist - mój faworyt wśród aplikacji do planowania czasu i tworzenia list zadań.

2) Pocket

Od dawna miałem problem z masą artykułów i stron, które codziennie przeglądałem w internecie. Dziś przeglądarki, z których korzystam toną w zakładkach, do których niestety bardzo rzadko wracam. Po prostu dają one bardzo mało możliwości, żeby zorganizować treść oraz dostępność to tych treści jest w pewnym sensie ograniczona. Korzystam z wielu urządzeń na co dzień i zapisując link w jednym miejscu, niekoniecznie jestem potem w stanie importować go do innego urządzenia. Poza tym, nawet jeśli udałoby mi się dobrze zorganizować zakładki w przeglądarce i je synchronizować, to pojawia się jeszcze kwestia wyświetlania linków. W Pocket listę linków można wyświetlać na wiele sposobów, między innymi w wersji w stylu magazynu. To pozwala łatwo dotrzeć nawet do dawno zapisanych treści.

Pocket aplikacja

Pocket - nie znam wygodniejszego rozwiązania do zapisywania i porządkowania linków.


3) Feedly

Feedly to aplikacja, która na pierwszy rzut oka wygląda bardzo podobnie to Pocket (jeśli chodzi o organizację i sposób wyświetlania treści). Jak po samej nazwie łatwo się domyślić, Feedly to czytnik kanałów RSS. Pozawala na wygodne sortowanie i przeglądanie artykułów. Możecie sprawdzić jak wygląda Feedly w akcji na przykładzie kanału "Facetem jestem i o siebie dbam" (tutaj link). Jeśli nie będziecie mogli znaleźć jakiejś strony w Feedly, to właściwie nie ma się czy martwić, po wklejeniu adresu strony w wyszukiwarce Feedly automatycznie dodacie ją do listy obserwowanych witryn.

Aplikacja Feedly

Feedly daje możliwość wygodnego śledzenia stron internetowych i blogów.


4) Aplikacja mobilna Ceneo

Ostatnia aplikacja, o której chciałem napisać, to wersja mobilna popularnej porównywarki cenowej Ceneo. Zawiera ona kilka przydatnych funkcji, które można wykorzystać na różne sposoby. Po pierwsze daje możliwość skanowania kodów kreskowych, co można wykorzystać w trakcie zakupów w sklepach stacjonarnych. Chyba najbardziej spektakularne różnice można zobaczyć kiedy porównuje się ceny książek. Sam mam tak, że kiedy wybiorę się do księgarni, to ciężko powstrzymać mi się przed zakupem jakiejś książki, która wpadnie mi w oko, chociaż wiem, że z pewnością w internecie znalazłbym tę książkę taniej. Po prostu zazwyczaj nie chciało mi się tego sprawdzać i akceptowałem wyższą cenę. Dzięki aplikacji mobilnej Ceneo mogę teraz po prostu zeskanować kod kreskowy i dodać książkę do ulubionych rzeczy w aplikacji (też jest tam taka funkcjonalność). Oczywiście można robić zdjęcia książką lub gdzieś notować ich nazwy, a potem sprawdzać ceny w internecie ale z aplikacją Ceneo idzie to o wiele wygodniej (no chyba, że będą problemy z internetem). Kolejną ciekawą funkcją są alerty cenowe w tej aplikacji (to coś dla cierpliwych i oszczędnych osób). Należy wybrać produkt, wpisać na jaką cenę się czeka i jeśli na Ceneo pojawi się oferta w tej lub niższej cenie, to aplikacja nas o tym poinformuje. Dodatkową funkcjonalnością aplikacji Ceneo jest możliwość skanowania kart lojalnościowych. Innymi słowy, jeśli macie np. kartę stałego klienta w H&M, to wystarczy, że dodacie ją do aplikacji i potem nie musicie jej ze sobą nosić w portfelu, żeby z niej skorzystać. Ostatnia pożyteczna funkcja w tej aplikacji, to możliwość kupowania przez Ceneo, chociaż niestety nie każdy sklep ma skonfigurowaną opcję "kup przez Ceneo". W każdym razie jeśli zdecydujecie się coś kupić za pomocą "kup teraz" w aplikacji, to będziecie mogli zaoszczędzić sporo czasu, ponieważ wystarczy, że raz uzupełnicie dane do przesyłki. Tym samym jeśli potem będziecie chcieli coś kupić w innym sklepie przez Ceneo, to nie będziecie musieli znowu uzupełniać swoich danych.

Aplikacja mobilna Ceneo

Aplikacja mobilna Ceneo posiada szereg funkcji, które ułatwią Ci zakupy w sieci i w sklepach stacjonarnych.


Zainstaluj aplikację


Android
iOS
Win

Artykuł 4 aplikacje, które ułatwią Ci życie pochodzi z serwisu Facetem jestem i o siebie dbam • Męski Blog • Moda, zdrowie, psychologia.

Jak pokonać nieśmiałość? Teoria i praktyka

$
0
0

Jak pokonać nieśmiałość?

Nieśmiałość to cecha, która potrafi bardzo utrudniać życie. Znam to doskonale z własnego doświadczenia. Ostatnio zainteresowałem się mocniej tym tematem i postanowiłem popracować nad sobą w tej materii. Być może części z was może być zaskoczona: "Jak to? Łysy jest nieśmiały? A gra takiego chojraka!". Tak jest, proszę państwa! Ludzie internetu też są ludźmi i mają swoje zwykłe ludzkie problemy. Po tym "śmiałym" wyznaniu, pozwólcie, że przejdę do rzeczy.

Różne oblicza nieśmiałości

Na początku należy sobie uświadomić, że nieśmiałość nie jest pojęciem jednoznacznym i rodzaj "objawów" może być u każdego inny. Jak zobaczycie dalej, możecie nawet nie być do końca świadomi, że jesteście nieśmiali (w pewnym stopniu). Standardowo nieśmiałość należy zakwalifikować jako rodzaj lęku. Co istotne, lęk w psychologii rozróżnia się od strachu. Lęk jest procesem wewnętrznym, w przeciwieństwie do strachu, który wywoływany jest przez faktycznie zbliżające się niebezpieczeństwo. Jeśli w Twoim kierunku leci dwumetrowy oszczep z dużą prędkością i właśnie narobiłeś w majtki, to właście to był strach. Jeśli nie zrobiłeś uniku, bo obawiałeś się reakcji osoby, która rzuciła w Ciebie oszczepem, to był to lęk, który prawdopodobnie zakończył Twoje życie. Ten groteskowy przykład powinien uświadomić wam rówież to, że lęki potrafią być niezwykle silnymi emocjami, wręcz paraliżującymi w równym stopniu jak strach przed goniącym nas po sawannie słoniu.

Każdy z nas ma pewne lęki (fobie), które nie stanowią żadnego zagrożenia dla zdrowia psychicznego. Np. ja mam fobię przed naciskaniem żył. Totalny absurd, ale nie utrudnia mi to życia. Nieśmiałość zaś jest rodzajem lęku, który może istotnie wpływać na jakość naszego życia. Istnieje bardzo dużo możliwych przyczyn nieśmiałości i z pewnością nie należy zrzucać odpowiedzialność na genetykę. Nie chciałbym rozpoczynać dyskusji na temat "czy nieśmiałość jest zdeterminowana genetycznie", bo szukanie uzasadnienia na nasze problemy w genetyce, nie służy ich rozwiązaniu. Poza tym lepiej mówić o "predyspozycjach genetycznych", które dają inne światło na to czym naprawdę są uwarunkowania genetyczne. Innymi słowy: nasze geny to potencjał, a nie wyrok.

Niezależnie od powyższych rozważań, nieśmiałość jest z pewnością mocno skorelowana z pewnością siebie i poczuciem własnej wartości. To że ktoś wstydzi się podejść do kogoś i o coś zapytać wynika zazwyczaj ze lęku przed reakcją drugiej strony. Może być też tak, że osoba nieśmiała odczuwa po prostu "nieadekwatność". Wydaje jej się, że nie jest we właściwym i bezpiecznym dla niej miejscu, gdzie mogłaby być sobą. Innymi słowy czuje się jakby była na kompletnie obcym terenie. Zauważcie, że wstyd zazwyczaj jest irracjonalny. Po pierwsze: skąd pewność, że ktoś zareaguje na nas źle? Po drugie: jeśli nawet, to czemu miałoby nam tak zależeć (zwłaszcza jeśli chodzi o obcą osobę)? Racjonalizacja wstydu, to pierwszy krok w kierunku walki z tym problemem. Pamiętajcie: nieśmiałość jest irracjonalna i reakcje ludzi na nasze wyjście z inicjatywą są zazwyczaj pozytywne. Oczywiście takie stwierdzenie nie sprawi, że nagle nasze życie obróci się o 180 stopni. Ale konkretną pracą nad nieśmiałością zajmę się później.

Teraz chciałbym powiedzieć kilka słów o możliwych odmianach nieśmiałości. Znacie zapewne ten moment, kiedy odczuwacie zawstydzenie i boicie się czegoś zrobić. Gorzej jeśli wiecie, że musicie to zrobić, albo że dzięki temu poczujecie się lepiej. Przykładowo: jesteście w gościach u kogoś i strasznie zaczął was cisnąć pęcherz, ale boicie się zapytać o toaletę (wiem, to skrajny przykład, ale niektórzy tak mają). Moment, w którym walczycie ze sobą i swoją nieśmiałością powoduje spory stres. I w tym miejscu pojawiają się możliwe odmiany nieśmiałości. Chodzi mi mianowicie o reakcje obronne w obliczu tego stresu. U jednych to może być jąkanie się, pocenie się dłoni, a u innych próba nawiązaniu kontaktu przez ogadywanie innych osób. Ta ostatnia "metoda", to bardzo ciekawa technika obronna. Załóżmy, że idziecie na jakąś domówkę i znacie tam tylko jedną osobę. Zamiast poznawać nowych ludzi, ciągle się jej kurczowo trzymacie i komentujecie wszystkich gości. To istna próba stłumienia strachu i głupi sposób na zjednanie sobie uwagi jedynej osoby, którą znacie. Mogliście sobie nawet nie uświadamiać, że taki mechanizm wam się czasem włącza. Trochę zmodyfikowany przykład jest taki: poznajcie kogoś na imprezie i w celu utrzymania kontaktu zaczynacie obgadywać całą resztę. Myślicie (podświadomie), że w ten sposób zjednacie sobie tę osobę i pokażecie jej, że jesteście ponad innymi. To słaba próba wykazania własnej wartości. Wręcz skazana na niepowodzenie i kaca moralnego po imprezie.

Jak pracować nad nieśmiałością i poczuciem wstydu?

Po części teoretycznej, przechodzę do praktyki. Poniżej przedstawię wam różnego rodzaju ćwiczenia, które będą pomocne w pracy nad nieśmiałością. Jeśli jednak nie czujecie się na siłach i wykonywać i uważacie, że wasza nieśmiałość jest wręcz "chorobliwa", to działanie na własną rękę może okazać się nieskuteczne i w efekcie wywoływać kolejne negatywne emocje (np. frustrację). W takich przypadkach radzę skorzystać z pomocy specjalisty, przecież do tego oni są!

1) Uświadom sobie, że Twój lęk jest irracjonalny

Właściwie temu poświęciłem część teoretyczną tego tekstu. W praktyce "uświadamianie sobie irracjonalności lęku" może przebiegać na różne sposoby. Najprościej podjąć analizę różnych sytuacji w danym dniu (np. pod wieczór), w których odczuwaliście nieśmiałość. Pomyślcie: "Co by było, jakbym odezwał się do tej dziewczyny? Przecież by mnie nie zabiła, może nawet by się uśmiechnęła". Spróbujcie na spokojnie zracjonalizować daną sytuację. Jeśli zrobicie to w miejscu, w którym czujecie się "psychologicznie bezpieczni", to łatwiej wam będzie przeanalizować tę sytuację racjonalnie i w oderwaniu od emocjonalnej strony. Zobaczycie, że jeśli dokonacie takiej chłodnej analizy, to następnym razem, kiedy znajdziecie się w analogicznej sytuacji, będziecie już czuć się trochę inaczej. Przede wszystkim będziecie też świadomi tego, co się z wami dzieje.

2) Mniej krytykuj i mniej oceniaj negatywnie

Zastanówcie się jeszcze raz, dlaczego boicie się do kogoś odezwać? Zazwyczaj boimy się reakcji i tego, co ktoś o nas pomyśli. Boimy się, że weźmie nas za kogoś głupiego, brzydkiego, stukniętego. To teraz drugie pytanie: dlaczego spodziewacie się takiej reakcji? No właśnie, przyczyna może być następująca: boicie się, że ludzie was źle ocenią, ponieważ sami ciągle oceniacie negatywnie ludzi i szukacie tylko tego, co można w nich skrytykować. W ten sposób powstaje automatyczna reakcja, która każe wierzyć, że wszyscy tak myślą. Dlatego postarajcie się koncentrować częściej na pozytywnych aspektach innych ludzi. Nie szukajcie tylko tego, do czego można się przyczepić. Dajcie im zwyczajnie spokój!

3) Podejmij praktykę o najmniejszym stopniu ryzyka

Wyobraźcie sobie, że pracujecie w centrum handlowym w sklepie z ubraniami. Stoicie za kasą albo układacie ubrania. Nie brzmi to zbyt fascynująco, prawda? Poza tym, jeśli bylibyście niemili dla klientów, to mogliby was wylać z pracy. Ok, w takim razie wiecie już w jakiej sytuacji są ludzie w sklepach. To teraz proste pytanie: jeśli do nich zagadacie albo zapytacie o coś, to czy serio mogą źle na was zareagować? Po pierwsze nudzi im się, więc chętnie zaczną z wami gadać. Po drugie muszą to robić i do tego muszą być mili. Stąd też tytuł tego akapitu. Praktykowanie śmiałości w takich miejscach obarczone jest minimalnym ryzykiem, że ktoś faktycznie źle zareaguje. Oczywiście nie musicie zaczynać od wejścia do apteki i pytania się czy mają prezerwatywy w rozmiarze XL albo czy możecie je przymierzyć na zapleczu. To zostawcie sobie na czas kiedy będziecie chcieli założyć kanał komediowy na YouTube.

4) Obczajaj fajne dupy

Wiem, że ten tytuł brzmi trochę mało profesjonalnie, ale oddaje istotę rzeczy. Lubicie chyba patrzeć na ładne kobiety (ewentualnie na przystojnych mężczyzn). Spróbujcie zatem czasem spojrzeć na nich na ulicy (lepiej nie zaczynać tego ćwiczenia od windy), najlepiej prosto w oczy. Możecie zacząć o bardzo krótkich spojrzeń, nawet na ułamek sekundy. Jeśli popraktykujecie tak dłużej, to sami zaczniecie zawstydzać innych. To ćwiczenie ma na celu kilka rzeczy. Po pierwsze punkt pierwszy - tzn. zaczniecie szukać dobrych rzeczy w ludziach dookoła. Po drugie przekonacie się, że ludzie mogą na wasze spojrzenia (albo spojrzenie plus uśmiech) bardzo dobrze zareagować.

5) Wyłączcie komputer...

...i zacznijcie się trochę socjalizować. Śmiałość jest jedną z umiejętności socjalnych, którą można doskonalić tylko w towarzystwie innych ludzi. Jeśli ktoś zaprasza was na imprezę, to nawet jeśli wam się nie chce: zmuście się i idźcie. Możecie być domatorami, możecie nie lubić wychodzić z czterech ścian pomimo tego, że znajomi was gdzieś ciągną. Sam tak czasami miewałem, więc wiem o czym mówię. W domu jesteście w strefie komfortu, nie czujecie żadnego zagrożenia, wiecie, że poza Świadkami Jehowy pukającymi do drzwi, nikt nie jest w stanie zburzyć waszego bastionu. Ale żeby zmienić cokolwiek w swoim życiu, trzeba wyjść poza strefę komfortu. Powodzenia!

Artykuł Jak pokonać nieśmiałość? Teoria i praktyka pochodzi z serwisu Facetem jestem i o siebie dbam • Męski Blog • Moda, zdrowie, psychologia.

Szybsze golenie i więcej czasu na trening, czyli technologia MicroComb w golarkach Braun Series 3

$
0
0

Braun Series 3 MicroComb - opinia o golarce

Kiedy przychodzi mi pisać o kolejnej innowacji w dziedzinie golarek, zastanawiam się, czego będziemy mogli się spodziewać po producentach za kilkanaście lat. Wydawałoby się, że już właściwie wszystko w tej dziedzinie wynaleziono. Maszynki elektryczne są coraz bardziej precyzyjne, mają masę dodatkowych funkcji (jak np. seria Braun CoolTec - golarki chłodzące) i zwiększają komfort golenia. Jest ich też tyle na rynku, że można się kompletnie pogubić. Marka Braun poszła obecnie w kierunku, którego się nie spodziewałem. Poza komfortem golenia, postawiła na... szybkość tego procesu.

Golarka Braun Series 3 z technologią MicroComb

Długo się zbierałem do tego, żeby zacząć testować nową golarkę Brauna. Od lat nie goliłem się w ten sposób (używam najczęściej trymera i nie golę się na zero). Miałem spore obawy, że moja skóra, która już dawno nie miała styczności z golarką elektryczną, może zareagować w nieprzewidywalny sposób. Najbardziej obawiałem się o skórę pod nosem, trochę wstyd byłoby mi potem wyjść na miasto z "krwawym wąsem". W końcu zdecydowałem się wziąć sprawy w swoje ręce i faktycznie nie obyło się bez podrażnień ale tylko w jednym miejscu: zaraz pod ustami. Jak na pierwszą styczność z taką technologią od lat nie było źle.

Golarka Braun Series 3 Microcomb

Golarka Braun Series 3 MicroComb - zdjęcia, które zrobiłem golarce z różnych perspektyw.

Dzięki dwóm zewnętrznym wypustkom MicroComb (szczegółowo ich działanie omawiam później) użytkowanie maszynki jest bardzo wygodne. Przy każdym przesuwaniu jej po twarzy dostosowuje się do kształtu powierzchni. Na początku próbowałem golić się nią na sucho, bo nawet nie zorientowałem się, że można używać tej golarki w połączeniu z żelem lub kremem do golenia. Zatem w następnej fazie testu nałożyłem na twarz krem do golenia. Po kilku pociągnięciach krem do golenia zaczął znikać ze skóry. Jednak kolejna aplikacja nie była konieczna, ponieważ przy silniejszym naciśnięciu golarki, krem, który został "wchłonięty" przez ostrza, wychodzi spod nich z powrotem na twarz. Innymi słowy, kiedy korzysta się z kremu do golenia w trakcie korzystania z tej golarki, to przy mocniejszym jej naciśnięciu krem wychodzi z maszynki (trudno mi to jakoś zgrabniej opisać). Efekt jest tak, że praktycznie w ciągu całego procesu golenia korzysta się z kremu do golenia. Ten efekt sprawia, że golenie jest o wiele wygodniejsze. Gdyby w trakcie golenia, nie daj Boże, wyładował się akumulatorek golarki, to nie ma powodów do paniki. Wystarczy podłączyć golarkę do ładowarki na kilka minut i można wracać do golenia. Co prawda, ta maszynka nie ma funkcji chłodzącej (idea tutaj polega na łagodzeniu podrażnień) ale można tutaj zastosować prostą sztuczkę, tzn. polewać ostrza zimną wodą. Tym sposobem udało mi się przetrwać pierwsze golenie maszynką elektryczną od lat. Jeśli golicie lub goliliście się regularnie takim sprzętem, to nie sądzę, żeby przejście na Braun MicroComb mogło powodować jakieś rewolucje na twarzy.

Jak działa golarka Braun Series 3 MicroComb?

Na powyższym zdjęciu możecie zauważyć, że powierzchnia tnąca golarki Braun Series 3 MicroComb składa się z trzech zasadniczych części. Na skraju znajdują się dwie ruchome wypustki (MicroComb), które dostosowują się do kształtu twarzy. Służą one do przycinania krótszych włosów oraz do naprowadzania dłuższych włosów na środkowe ostrze. Jedną z wypustek MicroComb można schować za pomocą przycisku znajdującego się na golarce. W ten sposób można golić trudniejsze miejsca, np. pod nosem. W ten sposób, dzięki korzystaniu z tej golarki, można szybciej pozbyć się "trzydniowego" zarostu. Przy użyciu klasycznych rozwiązań, ciężej byłoby sobie poradzić z dłuższym zarostem i golenie trwałoby dłużej (standardowo można np. użyć wcześniej trymera do skrócenia włosów). Schemat działania golarki przedstawia poniższa grafika.

Schemat działania technologii MicroComb w golarce Braun Series 3

Schemat działania technologii MicroComb w golarce Braun Series 3.

Inne funkcje golarki Braun Series 3 MicroComb

Technologia MicroCom stanowi bazę golarek Braun Series 3, ale to nie wszystko czego można się po nich spodziewać. Poniżej lista funkcjonalności golarek Braun Series 3 MicroComb.

Trymer w golarkach Braun Series 3 MicroCombWysuwany trymer, który służy do przycinania jeszcze dłuższych włosów oraz do delikatnej stylizacji zarostu.
Golarka Braun Series 3 MicroComb jest wodoodporna i można ją stosować z żelem lub kremem do golenia
Golarka (w zależności od modelu) jest wodoodporna i można ją używać razem z kremem lub żelem do golenia (szczególnie polecam to rozwiązanie, bo golenie idzie o wiele łatwiej). Golarkę można używać nawet pod prysznicem.

Czas ładowania Braun Series 3Pełne naładowanie golarki zajmuje 60 minut (wystarcza na 45 minut golenia). Tzw. "szybkie ładowanie" (wystarczające do jednego golenia) zajmuje 5 minut.
Gwarancja golarek Braun
Golarki Braun Series 3 objęte są programem "Satysfakcja gwarantowana albo zwrot pieniędzy" (czas na zwrot golarki to 100 dni). Szczegóły programu można znaleźć tutaj.

Przedział cenowy golarek Braun Series 3 MicroComb w zależności od modelu: 259zł - 459zł.

Co można zrobić z czasem zaoszczędzonym na goleniu?

Pamiętam kiedy zaczynałem studiować matematykę, na wykładzie z analizy matematycznej, (obecnie) prof. Edward Tutaj debatował z nami na temat tego ile powinna trwać przerwa w trakcie wykładu. Liczył ile czasu zaoszczędzimy do końca roku akademickiego jeśli skrócimy przerwę o 5 minut. Wyszło z tego kilka godzin, tylko szkoda, że nie można ich potem dodać sobie do jakiegoś napiętego dnia. Niestety czas tak nie działa. Zaś Edek pewnie po prostu nudził się przy nas niemiłosiernie i szybciej chciał wyskoczyć na kawę. :)

Załóżmy jednak, że dzięki korzystaniu z szybszej golarki i do tego pod prysznicem (przemilczę inne czynności, które można wtedy wykonywać jednocześnie) możemy zaoszczędzić jakieś 5 minut co drugi dzień (mało kto się goli codziennie). Oczywiście ciężko odczuć taką oszczędność czasu, chyba, że jest się typem "wiecznie w plecy z czasem" i każda sekunda ma znaczenie. Ale zafiksujmy się na punkcie zaoszczędzonych 5 minut. Co pożytecznego można zrobić rano z tym czasem? Moja propozycja (chyba nikogo to nie zdziwi) to szybki i intensywny poranny trening interwałowy tabata (standardowo jego czas trwania to nawet 4 minuty). Ideą treningów interwałowych jest potreningowe spożycie tlenu (sam taki trening jest natomiast aktywnością beztlenową). Nasz organizm po treningu interwałowym może nawet przez 48 godzin spalać tkankę tłuszczową. Oczywiście same interwały nie są gwarancją zgubienia zbędnego balastu, ale jeśli już nastawicie się na te 5 minut zaoszczędzonych co drugi dzień rano, to czemu nie pozwolić sobie na odrobinę szaleństwa? :) Dodatkowo taki trening pozwoli wam się obudzić i dzięki niemu lepiej rozpoczniecie dzień. Po jakimś miesiącu robieniu interwałów z rana powinniście też odczuć wzrost kondycji fizycznej. Ostrzegam jednak, że początki mogą być niesamowicie ciężkie. Jesteście gotowi na 5 minutowe piekło na dzień dobry?

Kilka uwag na wstępie: tabaty nie powinno się wykonywać częściej niż 2-3 razy w tygodniu. Nie róbcie jej na czczo ani bezpośrednio po posiłku. Jeśli rano macie naprawdę mało czasu (nie dacie rady odczekać po posiłku), to możecie zabrać się za robienie tego treningu popołudniu. Ostrzegam po raz kolejny: to niezwykle intensywny trening, w trakcie pierwszych prób zalecam robienie go wolniej, żeby przystosować organizm.

Tabata - 4 minuty piekła

Pierwszą minutę, przed rozpoczęciem treningu należy wykorzystać na lekką rozgrzewkę. Może być to np. trucht w miejscu, wymachy ramionami, nogami itp. Konstrukcja całego treningu polega zaś na przeplataniu 20 sekundowych aktywności i 10 sekundowych faz odpoczynku. Na początku możecie robić na odwrót: 10 sekund aktywności i 20 sekund odpoczynku. Później po kilku sesjach 15 sekund aktywności i 15 sekund odpoczynku. A po kilku następnych sesjach już po bożemu, czyli 20 sekund aktywności i 10 sekund odpoczynku. W każdym razie, każdy cykl będzie trwać 30 sekund, więc w ciągu 4 minut musicie zrobić 8 cykli. Pozostaje kwestia doboru 8 ćwiczeń, które będziecie robić w fazie aktywnej (oczywiście mogą się one powtarzać). Powinniście też starać się w strefie aktywnej wykonywać ćwiczenia z jak największą intensywnością (ale znowu: nie polecam tego na początku). Moja propozycja ćwiczeń (po kolei):

  1. Przysiady (każdy trening warto od nich zaczynać, bo wywołują silną reakcję hormonalną, w przypadku przysiadów bez obciążenia pewnie ciężko będzie odczuć jakiś "boost" do treningu, jednakże dobrze o tym pamiętać jeśli będziecie trenować na siłowni).
  2. pompki (na temat prawidłowego ich wykonywania pisałem tutaj);
  3. pompki w podporze tyłem (można do tego wykorzystać np. łóżko);
  4. pajacyki (jak już padło to słowo, to może klikniecie w Pajacyka?);
  5. deska (to mniej intensywne ćwiczenie na brzuch (w jego trakcie praktycznie się nie ruszamy), umieszczam je w tym miejscu jako lekki punkt przystankowy w połowie treningu, o technice wykonywania tego ćwiczenia pisałem tutaj);
  6. podciąganie na drążku nachwytem (jeśli nie macie w domu drążka, to wielka szkoda - to idealne urządzenie do dbania o kręgosłup, samo zwisanie na drążku pozwala na jego rozciąganie i przynosi ulgę lędźwiom, oczywiście jeśli chcecie się opierać kupnie drążka do podciągania, to możecie w tym miejscu wybrać inne ćwiczenie);
  7. wymachy ramionami w płaszczyźnie równoległej do ciała (tak też rozgrzewa się obręcz barkową);
  8. podciąganie na drążku podchwytem.

Wydaje wam się, że to pestka? Zachęcam wstać od komputera i spróbować. ;)

Poniżej łapcie jeszcze przykład (raczej trochę żartobliwy), tego jak można wykorzystać zaoszczędzony czas (to też pomysł na trening :D). Więcej takich materiałów znajdziecie na Instagramie pod hashtagiem #SameJobFaster.


Gdyby ten zagnieżdżony filmik wam się nie wyświetlał, to tutaj macie bezpośredni link.

Artykuł Szybsze golenie i więcej czasu na trening, czyli technologia MicroComb w golarkach Braun Series 3 pochodzi z serwisu Facetem jestem i o siebie dbam • Męski Blog • Moda, zdrowie, psychologia.

Jak i po co przeprowadzić samobadanie jąder?

$
0
0

Rak jądra statystyki - porównanie między Polską, a Unią Europejską

Regularne samobadanie jąder może uratować życie. Nie gwarantuje ono co prawda wczesnego wykrycia raka jądra, ale nie mamy właściwie do dyspozycji lepszego narzędzia "na własną rękę". Polska, zresztą, stoi bardzo słabo jeśli chodzi o wczesne wykrywanie raka jądra. Z raportu International Agency for Research on Cancer z 2012 roku wynika, że Polska plasuje się w Europie na 9 miejscu jeśli chodzi o współczynnik umieralności na raka jądra. Jesteśmy w tyle za Rosją i Ukrainą, a współczynnik ten jest w Polsce dwa razy wyższy niż średnia w Unii Europejskiej. Dlatego (między innymi) postanowiłem napisać ten tekst. Istotne jest również, że najbardziej narażoną grupą wiekową są mężczyźni (i chłopcy) w wieku od 15 do 35 roku życia (ta grupa pokrywa się plus minus z demografią czytelników tego bloga).

Ryzyko zachorowania na raka jądra

Profilaktyka w przypadku tego nowotworu jest praktycznie niemożliwa (albo nie jest nam znana). Nic nie wskazuje też na to, że mógłby być on spowodowany uszkodzeniami mechanicznymi jąder. Istnieją co prawda różne czynniki ryzyka. Przykładowo rak jądra występuje u rasy białej czterokrotnie częściej, niż u mężczyzn rasy czarnej. Odkryto również korelację między wzrostem, a częstością występowania raka jądra (wyżsi mężczyźni mają większe szanse na zachorowanie). Innym czynnikiem ryzyka jest wnętrostwo (przy urodzeniu jedno lub oba jądra nie zeszły prawidłowo do moszny). Istnieją też badania, że prawdopodobieństwo zachorowania zwiększa bezpłodność oraz palenie marihuany. Nie można też pominąć czynników genetycznych (zwłaszcza jeśli brat lub ojciec mieli ten nowotwór). Ponieważ liczba zachorowań na raka jądra w ostatnich dekadach rośnie, przypuszcza się, że rolę odgrywają tutaj również czynniki środowiskowe.

Szanse na wyleczenie raka jądra

W przypadku wczesnego wykrycia raka jądra, szanse na wyleczenie są bardzo duże i sięgają 95%. Niestety przez uleczalność należy rozumieć tutaj amputację jądra. Jeśli nowotwór przedostanie się do węzłów chłonnych konieczne będzie RPLND, czyli usuwanie zaotrzewnowych węzłów chłonnych. Taka operacja może mieć swoje poważne skutki (np. zaburzenia erekcji i wytrysku). W przypadku kiedy nowotwór "zadomowił się" jedynie w jądrze, to jego usunięcie daje świetne rokowania choremu (zgony stanowią mniej niż 1%). Dlatego właśnie wczesne wykrycie raka jądra ma kluczową rolę (podobnie jest zresztą z każdym nowotworem). Jeśli do wykrycia nowotworu dojdzie w późniejszym stadium sprawa będzie o wiele bardziej skomplikowana i z pewnością nie obędzie się bez chemio- i/lun radio-terapii. Dużo szczegółowych informacji na ten temat można przeczytać w Krajowym Rejestrze Nowotworów (część informacji stamtąd stanowią źródło tego tekstu).

Objawy raka jądra

Niestety zazwyczaj powstawaniu tego nowotworu nie towarzyszą żadne objawy (do pewnego stadium). Zaś dzięki samobadaniu jąder rośnie szansa na wczesne wykrycie guzka. Wśród objawów, które należy brać pod uwagę (ale nie świadczą one bezpośrednio o tej chorobie) to: bóle jąder (rzadko jest to silny ból), krew w nasieniu i/lub moczu, powiększenie piersi (ginekomastia) (dotyczy zaledwie 7% pacjentów). W późniejszych stadiach, ze względu na przerzuty, mogą wystąpić bóle brzucha i lędźwi oraz krwioplucie. Wymienione tutaj objawy nie powinny być bagatelizowane i powinny od razu zachęcić do wizyty u lekarza. Jednakże nie istnieje wielkie prawdopodobieństwo, że oznaczają one raka jądra. Mogą być to objawy wielu innych chorób. Po prostu, rak jądra nie ma wysoce swoistych objawów.

Samobadanie jąder, krok po kroku

Krok 1 - Przygotowanie do samobadania jąder

Do samobadania jąder najlepiej przystąpić w trakcie albo po prysznicu (lub kąpieli). Chodzi o to, żeby mięśnie krocza były zrelaksowane, a jądra swobodnie zwisały. Złym rozwiązaniem będzie wzięcie zimnego prysznicu, ponieważ wtedy jądra nie będą zwisać swobodnie i przybliżą się do ciała. Wzięcie prysznica zmiękczy również skórę jąder i dzięki temu badanie będzie przebiegać sprawniej.

Krok 2 - "ważenie jąder"

Na początku podłóżcie dłoń pod jądra, tak jakbyście chcieli je zważyć. Chodzi o to, żeby nabrać orientacyjnej informacji o ich strukturze i wadze. W ten sposób, w trakcie kolejnego badania będziecie mogli od razu stwierdzić czy nie zaszły jakieś zmiany. To pierwszy etap badania, który ma charakter orientacyjny. Nie należy się przejmować, że jedno jądro jest większe od drugiego albo że zwisają nierównomiernie. To zupełnie naturalna sprawa i powinna wzbudzać żadnych obaw. Dodatkowo powinno się jeszcze zwrócić uwagę na najądrza (są dość wrażliwe, więc trzeba uważać).

Krok 3 - "rolowanie jąder"

Następnym (i właściwym) etapem badania jest (wybaczcie terminologię) "rolowanie jąder". Chodzi o to, żeby przerolować każde jądro z osobna między kciukiem, a pozostałymi palcami. W tym etapie trzeba zwrócić szczególną uwagę czy nie są wyczuwalne jakiekolwiek stwardnienia, guzki lub opuchnięcia. Jeśli w trakcie badania cokolwiek wzbudzi wasze wątpliwości (albo odczujecie zmianę w porównaniu z poprzednim badaniem) należy bezzwłocznie umówić się na wizytę u lekarza. Z drugiej strony nie należy popadać w panikę. Szansa, że zdiagnozowaliście sobie raka jądra nie jest bardzo duża. Poza tym, jeśli będziecie wykonywać badanie po raz pierwszy, to bardzo możliwe, że jakieś naturalne struktury i różnice wzbudzą wasze podejrzenia. Pamiętam sam, kiedy byłem dość młody i miałem jakieś wątpliwości (chodziło o najądrza). Po wizycie u urologa okazało się, że ta różnica w strukturze między najądrzami, to zupełnie naturalna sprawa. Nikt od razu nie jest świadomy morfologii swoich jąder, więc wizyta u lekarza może na przyszłość rozwiać wiele wątpliwości.

Krok 4 - regularność

Zaleca się przeprowadzanie samobadania jąder mniej więcej raz w miesiącu. Osoby, które po raz pierwszy będą miały styczność z samobadaniem jąder mogą robić je częściej, żeby nabrać wprawy. Zwłaszcza polecam powtarzanie kroku 1., którego celem jest zapoznanie się z morfologią (budową) własnych jąder. Badanie można też wykonywać przed lustrem. Dzięki temu będziecie w stanie łatwiej ocenić (na pierwszy rzut oka) czy zaszły jakieś zmiany w porównaniu z poprzednim badaniem.

Samobadanie jąder, materiał wideo

Powyższy opis oparłem na poniższym materiale wideo (w języku angielskim). Zachęcam do jego obejrzenia (chyba, że ktoś nie chce oglądać cudzych jąder i penisa). Gdyby zagnieżdżony film nie chciał działać, to podaję bezpośredni link do niego.



Artykuł Jak i po co przeprowadzić samobadanie jąder? pochodzi z serwisu Facetem jestem i o siebie dbam • Męski Blog • Moda, zdrowie, psychologia.

Jak realizować marzenia i ambitne plany?

$
0
0

Jak realizować marzenia i plany?

Dzień dobry, nazywam się Tomasz Saweczko. A oto moja historia. W końcu dowiecie się dlaczego wyłysiałem lub też jak z chłopca, który w dzieciństwie skoczył do basenu bez wody na główkę, wyrosłem na... No właśnie, na kogo? Może zacznę inaczej, bo chyba niepotrzebnie się przedstawiam, skoro to jakiś trzysetny tekst na moim blogu. Z drugiej strony nigdy nie zaszkodzi się przedstawić i powiedzieć dzień dobry. W tym wpisie, chciałbym wam opowiedzieć jak wyglądała moja droga zawodowa i jak dotarłem do tego miejsca, w którym jestem teraz. Tzn. do bycia całkowicie niezależnym freelancerem. Drugą część tego tekstu poświęcę mojej "teorii" realizacji celów i prywatnych ambitnych planów.

Skutki skakania do basenu bez wody

Nie wiem jakie skutki miał dla mnie skok do basenu bez wody. Miałem chyba wtedy 5 lat i zaraz po skoku urwał mi się film. Pamiętam tylko, że kiedy się obudziłem, miałem całą twarz w pokrytą plastrami. Nie przytaczam tej historii bez powodu, każde takie szalone ekscesy z dzieciństwa mają swoje znaczenie i dają pewne pojęcie o człowieku. Za dziecka robiłem jeszcze wiele innych dziwnych rzeczy. Np. prowadziłem wykopaliska w przedszkolu, szukając części do statku kosmicznego, którym polecę i pokonam Boga (serio tak myślałem!). Zajmowałem się też łapaniem i terroryzowaniem motyli, wymyślaniem własnych szyfrów i alternatywnych alfabetów i przeprowadzaniu operacji na pluszowym króliku. Najzabawniejsze jest to, że część efektów moich zabaw zachowała się po dzień dzisiejszy. Łącznie z moją walizką w biedronki, w której trzymałem różne pensety, rurki i inne narzędzia zbrodni.

Teraz sami możecie rzucić okiem na swoje dzieciństwo i zastanowić się co z tego wynika. W moim przypadku okazuje się, że od najmłodszych lat najbardziej rajcowały mnie wszelkiego rodzaju kreatywne czynności. To była cecha dominująca: odkrywca + twórca. Patrząc z tej perspektywy, na to co robię obecnie, mogę z całą pewnością powiedzieć, że udało mi się znaleźć zawód, który wykorzystuje moje najmocniejsze strony. Prowadzenie bloga jest czynnością kreatywną i wymagającą ciągłych poszukiwań, badań i odkrywania (kiedyś badałem pluszowego królika, dzisiaj czytam badania naukowe o treningu i odżywianiu i eksperymentuję na sobie). Teraz możecie jeszcze raz spojrzeć na swoje dzieciństwo i spróbujcie znaleźć w nim swoją najlepszą stronę. O wartości posiadania takiej świadomości będę pisać w dalszej części tego tekstu.

Od koszenia trawników, do rozwiązywania równań różniczkowych

Teraz w telegraficznym skrócie opowiem wam jakimi pracami parałem się przez moje życie. Co istotne większość z nich to zawody "na własną rękę". Taką mam naturę, nie lubię mieć nad sobą szefa i wolę mieć nad wszystkim kontrolę. Pierwszą pracą, którą pamiętam było koszenie trawnika u dalszego sąsiada. Pół dnia roboty i 30zł w kieszeni. Chyba byłem wtedy gimbusem, który dostawał 40zł kieszonkowego miesięcznie. Dodatkowe 30zł stanowiło dla mnie prawdziwą wartość. W czasach nieco późniejszych, zaraz po maturze, pojechałem ze znajomymi ze szkoły do Holandii na zbieranie truskawek. To była ciężka praca od 5 rano do 22 (z przerwą w środku dnia). Po miesiącu spędzonym na polu truskawek wiedziałem jedno: praca fizyczna, to nie jest coś w czym się odnajduję. I nie chodziło do końca o kwestie siły czy wytrzymałości fizycznej (zawsze uprawiałem jakiś sport), to było z pewnością nie to. Tak dotarłem do momentu kiedy rozpocząłem studia w Krakowie na kierunku matematyka. W tym momencie pojawiły się całkowicie nowe możliwości, a mianowicie stypendia naukowe, z których długo udawało mi się korzystać (przez dwa lata miałem Stypendium Ministra). Po dwóch latach w Krakowie, wyemigrowałem do Warszawy, w której kontynuowałem studia (i przy okazji zapisałem się hobbystycznie na niszowy kierunek, na którym uczyłem się pisma klinowego i czytałem Kodeks Hammurabiego w oryginale).

Od samego początku pobytu w Warszawie podjąłem decyzję, że podejmę ostateczne kroki do całkowitego uniezależnienia się finansowo od rodziców. Na początku szło to bardzo opornie (mimo pomocy stypendiów). Zaczynałem od pracy jako promotor ekspresu do kawy w jednym ze sklepów z RTV i AGD. Powoli zaczynałem też zajmować się prywatnym nauczaniem matematyki. To okazało się strzałem w dziesiątkę. Poza przygotowywaniem licealistów do matury i studentów do kolokwiów i egzaminów, udało mi się też załapań na unijny program na uczelni, w ramach którego douczałem studentów pierwszego roku matematyki. I tak wyglądała moja kariera zawodowa przez kilka lat. Aż tu pewnego dnia wpadłem na pomysł założenia strony "Facetem jestem i o siebie dbam". Miałem się tym nie zajmować, myślałem, że może kiedyś coś z tym zrobię. Jak to się wszystko potoczyło każdy widzi. Wbrew pozorom droga, którą przeszedłem od początku bloga, do teraz wcale nie była usłana różami. Minęły przynajmniej 2 lata zanim czas i pieniądze zainwestowane w bloga zaczęły się zwracać. Zresztą samej pracy nad blogiem poświęciłem np. ten tekst.



PZU konkurs

Jak to jest być "freelancerem"?

Po tych wszystkich latach zmagań i trudności, ostatecznie udało mi się dojść do niemal wymarzonego punktu, w którym stałem się absolutnie niezależny zawodowo. Sam sobie jestem szefem, sam ustalam ramy czasowe, w których pracuję i dysponuję czasem tak jak to uważam za słuszne. Wielu z was może wydawać się, że jest to niemal idealna sytuacja. Że lepsza jest tylko kura znosząca złote jajka, której nawet nie trzeba pilnować tylko "doić".

Niestety istnieje czarna strona bycia freelancerem. Pierwszym problemem jest to, że jeśli ma się masę wolnego czasu i praktycznie zero narzuconych z góry obowiązków, to niejednokrotnie trzeba się zmagać z motywowaniem się do działania. Przypomnijcie sobie te wszystkie weekendy i święta, w które mieliście się więcej pouczyć. Albo (jeśli studiujecie lub studiowaliście), przypomnijcie sobie jak woziliście ze sobą książki do rodzinnego domu w trakcie przerwy świątecznej i jak nigdy do nich wtedy nawet nie zajrzeliście.

Druga sprawa jest taka, że jeśli pracujecie u kogoś, to (o ile nie jest to jakiś gułag) przysługuje wam urlop, chorobowe i inne tego typu atrakcje. Jako freelancer oczywiście można dawać sobie wolne kiedy się chce, ale rodzi to różnego rodzaju komplikacje. Po pierwsze: freelancerowi nie przysługuje płatny urlop. Po drugie: Twoje zarobki jako freelancera zależą w dużej mierze od tego ile będziesz pracować (i jak kreatywny będziesz), więc każdy urlop kosztuje Cię podwójnie (nie zarabiasz i wydajesz pieniądze na wczasy).

Trzecią sprawą związaną z byciem freelancerem takim jak ja jest to, że jeśli natrafiają mi się problemy osobiste, to od razu przekładają się w dużej mierze na moje wyniki w pracy. Wiedzcie, że jeśli jakiś bloger czy vloger przestał na dłuższy czas publikować, to prawdopodobnie nie dlatego, że mu się nie chce albo nie ma pomysłu, co dalej ze sobą zrobić (mówię o przypadku osób, które zajmują się tym profesjonalnie). Po prostu może mu się coś w życiu sypać. Może mieć ważniejsze sprawy na głowie. Jeśli zaś prowadzenie bloga lub vloga (jak w moim przypadku) jest jego głównym źródłem utrzymania, to przerwa w publikowaniu może odbić się na nim finansowo i dodatkowo pogorszyć jego sytuację psychiczną. Innymi słowy: przerwanie ciągłości w publikowaniu może mieć poważne konsekwencje. Zaś powrót do poprzedniej formy może być niezwykle trudny.

Jak zostałem profesjonalnym freelancerem?

Zobaczyliście właśnie "ciemną stronę mocy" bycia freelancerem. A właściwie główne pułapki, w które można wpaść decydując się na taki typ kariery zawodowej (a przynajmniej te, które ja dostrzegam w mojej pracy). Sam właściwie całe życie działałem na własną rękę i bez szefa, zaś samym blogowaniem zajmuję się dopiero od 3 lat. Okazuję się, że ten zawód (chociaż to też freelancing) zasadniczo różni się od tego, co robiłem wcześniej. Najważniejsza różnica jest taka, że w przeciwieństwie do uczenia ludzi, pisanie tekstów wymaga ciągłej dawki kreatywności i pogłębiania wiedzy. Wymaga nieustannej stymulacji i zaanagażowania, do tego dochodzi też interakcja z czytelnikami i spora praca nad sobą, gdy ma się do czynienia z różnego rodzaju opiniami na swój temat (ludzie w internecie nie mają ani litości ani przyzwoitości). Kiedy uczyłem maturzystów i studentów matematyki, nie musiałem się za bardzo wysilać. Z drugiej strony po pewnym czasie zacząłem od tego umierać z nudów.

Przechodząc do rzeczy (niemal), czas w którym piszę ten tekst zbiega się z moimi bardzo mocnymi przemyśleniami nad moją pracą jako blogera (choć szerze mówiąc wolałbym jakąś inną nazwę mojej profesji). Preludium do tych przemyśleń był mój kryzys w publikowaniu (jeśli śledzicie dokładniej bloga, to z pewnością to zauważyliście). Niezależnie od przyczyny tego kryzysu, kompletnie nie mogłem zabrać się do pisania. Tak jakby ktoś związał mi dłonie. Fakt, że nie pisałem napawał mnie też bardzo ponurymi myślami i czułem jakbym tracił wszystko, na co przez długi czas pracowałem (to było mało racjonalne ale przy obniżonym nastroju takie myślenie jest dość normalne). Kluczowym wydarzeniem był dla mnie też wyjazd w Bieszczady, w trakcie którego mogłem całkowicie oderwać się od wszystkiego, co mnie rozpraszało. Tym sposobem udało mi się wypracować optymalne podejście do mojej pracy jako blogera. Ostatecznie też zacząłem czuć się naprawdę jak profesjonalista w tym fachu. Albo inaczej: zaczynam czuć, że wypracowuję sobie coraz więcej profesjonalnych nawyków w prowadzeniu bloga. Do tego dzięki nim jestem w stanie lepiej gospodarować czasem i w końcu mam go więcej na to, żeby zadbać o własny rozwój (który jest ściśle skorelowany z rozwojem bloga). Dlatego też (już serio niemal przechodzę do rzeczy), wnioski, do których doszedłem, powinny być pomocne dla każdego, kto chce zapanować nad sobą.

Ok, to w końcu mogę wam opowiedzieć, w jaki sposób wyszedłem z kryzysu pisania i jakie kroki podjąłem, żeby zbudować fundamenty profesjonalnego podejścia do mojej pracy. Oczywiście raczej nie jesteście w takiej sytuacji w jakiej ja byłem. Ale wyobraźcie sobie mniej więcej taką sytuację: macie spore ambicje, plany, cele, chcecie wiele od życia; wyobrażacie sobie jak dążycie do realizacji tych celów, ale ciągle coś staje wam na drodze, a każde opóźnienie budzi waszą frustracją, bo oddala was od celu; powoli przestajecie wierzyć, że możecie żyć takim życiem jakie sobie wymarzyliście; zaczynacie akceptować, że jesteście byle jacy, chociaż chcecie być kim "bardziej"; od czasu do czasu ambicje i marzenia dają wam o sobie znać, ale nie jesteście w stanie zrobić niczego więcej poza kilkudniową mobilizacją sił; szlag was trafia i krew troista siarczysta zalewa, bo znowu przegraliście ze swoimi słabościami; i te de. Jeśli taki opis sytuacji życiowej jest wam bliski, to dalsza część tekstu, będzie dla was pożyteczna (a przynajmniej mam taką nadzieję).

1) Dajcie mi punkt podparcia, a poruszę Ziemię

Te słowa Archimedesa postanowiłem wykorzystać do zarysowania pierwszej idei, która stanowi bazę całej mojej "teorii". To o czym będę pisać teraz można nazwać "psychologicznym punktem podparcia" i, wbrew pozorom, wcale nie chodzi mi o osobę, która będzie waszym oparciem w trudnych chwilach. Załóżmy (tak jak pisałem wcześniej), że macie pewne ambicje i plany. Dla ustalenia uwagi powiedzmy, że macie około 10 wielkich celów, które chcecie urzeczywistnić. Np. nauczyć się jakiegoś języka obcego, dostać jakąś pracę, wyrobić sobie nawyk czytania jednej książki na tydzień, zacząć regularnie ćwiczyć na siłowni itd. Trudno zacząć realizować te wszystkie plany jednocześnie. Moja sugestia jest następująca: wybierzcie jeden cel i realizujcie go za wszelką cenę, ignorując wszystkie pozostałe. Chodzi o to, że jeśli zdarza wam się łapać wiele srok za ogon, a potem nic z żadnej nie wychodzi, to realizacja jednego planu będzie stanowić psychiczny punkt, na którym możecie oprzeć całe dalsze działanie.

Jeśli śledzicie mnie na Snapchacie, to pewnie wiecie, że już od długiego czasu regularnie trenuję na siłowni. To właśnie był mój punkt podparcia, jedyna rzecz, której w pełni się poświęcałem pomimo sporego kryzysu, który ostatnio przeżyłem. Wszystko inne co robiłem wydawało mi się mało warte i bezsensowne, to była jedna rzecz, która dodawała mi wiary i trzymała mnie na powierzchni. Zwrócicie uwagę na to, że nie piszę teraz, że: "nie można robić wszystkiego na raz i należy zacząć od jednej rzeczy, a potem zrobić drugą". Twierdzę zaś, że warto znaleźć sobie jedną rzecz, jeden cel, który będzie się konsekwentnie realizować.

Jeśli to się uda, to odniesiecie kilka korzyści. Po pierwsze: będziecie realizować jeden z celów, na którym wam zależy. Po drugie: wzrośnie wasze poczucie własnej wartości i pewność siebie (w końcu coś się udaje konsekwentnie robić!). Po trzecie: opierając się na tym doświadczeniu odzyskacie wiarę w to, że i inne zadania będziecie w stanie równie dobrze realizować. Po czwarte: realizowanie tego jednego celu da wam coś na kształt "psychologicznego azylu". Tzn. realizując ten cel i poświęcając mu się będziecie mogli odseparować się od różnych "rozpraszaczy", które towarzyszą wam na co dzień (więcej o tym będę pisać później). Moje treningi na siłowni stanowią dla mnie właśnie taki azyl, idąc na trening odłączam się od świata i zamykam się we własnym świecie wolnym od problemów i zmartwień. Dawno już to zaobserwowałem i takie zjawisko lubię nazywać "konstruktywną ucieczka". Bo faktycznie jest to ucieczka od problemów codzienności, z drugiej strony przynosi ona sporo korzyści dla mojego zdrowia.

Istotna jest tu jeszcze jedna sprawa. Warto, żeby taki cel był jak najbardziej konkretny. Przykładowo "będę się więcej ruszać" to cel kompletnie niekonkretny i tak naprawdę nie wiadomo w jaki sposób mielibyście rozliczać się z jego realizacji.

2) Get unplugged

"Odłącz wtyczkę" brzmi, moim zdaniem, gorzej i nie oddaje istoty tego, o czym chcę pisać w tym paragrafie. Teraz chciałbym spojrzeć na kwestię realizacji ambitnych planów i celów życiowych z innego punktu widzenia. Mianowicie, wielu ludzi ma wielkie plany, które tak naprawdę nie są zgodne z ich prawdziwymi potrzebami. Inaczej mówiąc: ludzie nie znają siebie i rozumieją swoich prawdziwych potrzeb. Przyczyną takiego stanu rzeczy jest kompletny chaos informacyjny, który panuje we współczesnym świecie. Z każdej strony dosięgają nas różne źródła rozpraszające naszą uwagę. Bombardują nas reklamy, które czy tego chcemy czy nie, mają wpływ na to jak postrzegamy siebie i nasze potrzeby. (Nota bene: wiedzieliście, że przeciętne dziecko w Ameryce ogląda rocznie około 40.000 reklam?). W świecie internetu, telewizji, smartfonów i stu innych urządzeń, które w zamyśle mają zaoszczędzić nasz czas, stajemy się ludźmi, którzy nie mają na nic czasu. Nie mamy czasu, żeby w spokoju pomyśleć o swoim życiu, o swoich potrzebach i o tym czego tak naprawdę potrzeba nam do szczęścia. Pomyślcie ile razy dziennie rozpraszają was powiadomienia na telefonie. Pomyślcie ile razy wdaliście się w niepotrzebne przepychanki na komentarze na Facebooku albo zwyczajnie spędziliście pół dnia na odświeżaniu internetu. Rynek zmarnowanego w internecie czasu jest warty miliardy dolarów.

Zasadnicza moja myśl jest taka: żyjemy w świecie przesyconym informacjami i w którym nowe technologie na każdym kroku nas rozpraszają i kradną nasz czas. W związku z tym trudniej jest "pochylić się" nad samym sobą i nad własnymi potrzebami. Kiedy zaś nie zna się własnych potrzeb, ciężko o wybór prawidłowych i zgodnych z nami celów. Trudno też potem je realizować. Natomiast jeśli obierze się nieprawidłowe cele, to nawet jeśli się je zrealizuje, to nie uzyska się w ten sposób poczucia satysfakcji z ich realizacji. Wręcz można wówczas odczuwać pustkę i frustrację, bo tak naprawdę zrealizowało się cel, który w gruncie rzeczy nie był kompatybilny z naszymi rzeczywistymi potrzebami. Posłużę się jeszcze raz mądrością starożytnych Greków (współcześni Grecy już nie są tak błyskotliwi): "Poznaj samego siebie!" - to słowa, które widniały na Wyroczni Delfickiej. To proste polecenie niesie za sobą wielką mądrość (zresztą niejedna genialna myśl jest zarazem niezwykle prosta lub wręcz trywialna, dla wtajemniczonych: patrz Twierdzenie Stokesa).

Przechodząc do praktycznego aspektu, tego o czym teraz pisałem. Żeby móc zacząć wsłuchiwać się we własne potrzeby potrzeba spokoju. Potrzeba również bardzo wiele czasu, więc warto opracować metody, które w stały sposób zapewnią odłączenie się od wszelkich szumów. Ja stosuję bardzo proste rozwiązania. Sprawdzam sieci społecznościowe sporadycznie i jeśli już wchodzę to zbiorczo odpisuję na wszystkie wiadomości. Poza tym wyłączyłem na telefonie powiadomienia np. ze Snapchata, żeby się nie dekoncentrować w ciągu dnia (wyłączyłem też dźwięk dla SMSów). Zamiast siedzieć i odświeżać internet zacząłem czytać więcej książek. Może taki sposób działania będzie dla niektórych z was drastyczny na początek ale pamiętajcie o punkcie nr 1 (o podparciu). Jeśli znajdziecie sobie punkt podparcia, to przynajmniej w trakcie jego realizacji powinniście być w stanie odłączyć się od wszystkich zakłóceń. Kiedy już uda wam się uwolnić od szumu informacyjnego, nie musicie tak naprawdę robić nic szczególnego, ani jakoś specjalnie koncentrować się na tym "czego tak naprawdę od życia potrzebujecie". Wyciszenie i uspokojenie zmysłów doprowadzi do tego, że pewne odpowiedzi i rozwiązania będą wam wpadać do głowy spontanicznie. Do tego jeśli zajmiecie się jakąś wartościową rozrywką (jak czytanie książek), to szansa na to, że do głowy przyjdzie wam więcej pomysłów znacznie wzrosną.

Jest jeszcze jeden aspekt uspokajania zmysłów i wyciszania się. Chodzi mi tutaj o nieskończone sprawy (nawet te bardzo drobne). Z mojej pracy znam to doskonale. Np. maile, na które nie odpisywałem tygodniami. Odpisanie na większość z nich zajęłoby mi naprawdę niewiele czasu ale moje lenistwo w tej kwestii przechodziło wszelkie granice. Z drugiej strony ciągle myślałem o tym, że nie odpisałem na te maile. Niezałatwione sprawy będą wam ciążyć dopóki ich nie załatwicie i będą zaburzać waszą koncentrację i możliwość wyciszenia się.

3) Cierpliwość jest gorzka, a jej owoce słodkie

Nie muszę chyba tłumaczyć znaczenia powiedzenia, które użyłem powyżej. Cierpliwość uważam za jedną z najważniejszych wartości, która stanowi fundament realizacji wszelkich celów. Cierpliwość pozwala również zerwać z pewnymi "masochistycznymi" metodami w podejściu do samego siebie. Co mam na myśli? Otóż kiedy realizuje się jakiś ambitny plan, łatwo jest popaść w wir samokrytyki i zaniżać własną wartość. Załóżmy, że realizujecie jakiś cel, zajmuje wam to więcej czasu niż się spodziewaliście albo po prostu idzie wam to jak krew z nosa. Jeśli nie jesteście cierpliwi, to zaczniecie swoje niezadowolenie kierować w stosunku do samych siebie. Uznacie, że jesteście beznadziejni, niczego nie warci, że nic wam nie wychodzi. Jeśli zaś dysponujecie dużą dozą cierpliwości, będziecie w takich sytuacjach umieli podejść do siebie łagodniej: "Spoko, widocznie potrzebuję na to więcej czasu". Dzięki cierpliwości zatem zaoszczędzicie sporo zdrowia psychicznego, bo kierowanie frustracji i gniewu do wewnątrz, to jedna z najprostszych dróg do popadnięcia w stany depresyjne. W konsekwencji wasza wydajność i umiejętności znacznie spadną.

Przy okazji, ponieważ zahaczyłem o temat depresji, to chciałbym powiedzieć jedną ważną rzecz. Jest masa inteligentnych i wartościowych ludzi, którzy przez depresję marnują swój potencjał. Tematowi depresji poświęciłem na blogu sporo tekstów (w szczególności zachęcam do lektury tekstu o dystymii). Jeśli macie podejrzenia, że to właśnie stany depresyjne stoją wam na drodze do realizacji celów, nie zastanawiajcie się i podejmijcie leczenie.

Podsumowanie

Moja "teoria" realizowania celów życiowych jest następująca. Po pierwsze: znajdźcie sobie punkt podparcia - psychiczny niezmiennik, który będzie kręgosłupem waszej wiary w siebie. Dwa: dajcie sobie szansę wsłuchania się w swój wewnętrzny głos, żeby ocenić czego tak naprawdę potrzebujecie i jakie cele są zgodne z wami. Trzy: dajcie sobie czas i bądźcie dla siebie łagodni i wyrozumiali.

Możecie też się wspomóc tym, o czym pisałem na początku a propos dzieciństwa i poszukajcie swojej najlepszej strony...

Pokaż się od najlepszej strony (konkurs)

Ponieważ ten tekst powstał w ramach współpracy z PZU, mam dla was również zaproszenie do konkursu na Instagramie pt. „Jaka jest twoja profesjonalna strona?”. W ramach tego konkursu, organizowanego przez PZU, będziecie mogli co tydzień wygrywać bony do sklepów ZARA, a w finale konkursu iPhone 6. Szczegółowe informacje na temat konkursu możecie znaleźć tutaj.


Jaka jest Twoja profesjonalna strona? PZU
Weź udział w konkursie PZU i pokaż się z jak najlepszej strony!



Artykuł Jak realizować marzenia i ambitne plany? pochodzi z serwisu Facetem jestem i o siebie dbam • Męski Blog • Moda, zdrowie, psychologia.


MSI GS40 Phantom, test gamingowego notebooka

$
0
0

MSI GS40 Phantom test notebooka

Od lat korzystam ze sprzętu Apple i tak już jestem do niego przyzwyczajony (zwłaszcza do systemu), że podjęcie się przetestowania notebooka z MSI było dla mnie nie lada wyzwaniem. Mam masę przyzwyczajeń związanych z korzystaniem z MacBooków i OSX i od dawna nie śpieszyło mi się na kolejne spotkanie z Windowsem. Zanim przejdę do analizy notebooka MSI GS40 Phantom, który padł ofiarą moich testów, chciałbym pokazać wam sesję zdjęciową z jego udziałem. Teaser był już na moim Instagramie, a za wykonanie zdjęć i świętą cierpliwość do mnie dziękuję Łukaszowi Podlińskiemu.

MSI GS40 Phantom  w kawiarni

MSI GS40 Phantom, bez najmniejszego problemu można zabrać tego netbooka ze sobą do kawiarni.

MSI GS40 Phantom w kawiarni

Mistrz drugiego planu. :D

MSI GS40 Phantom na mieście

Gdyby tylko w Warszawie w końcu było darmowe wi-fi...

MSI GS40 Phantom na mieście

...to mógłbym sprawdzić, co nowego u Mietczyńskiego.

MSI GS40 Phantom na mieście

Więc pozostało mi udawać, że coś robię.

MSI GS40 Phantom w plenerze

Czego się nie robi, żeby zrobić fajne zdjęcie.

MSI GS40 Phantom w plenerze

Chodziło oczywiście o to, że umierałem z zimna bez czapki. #ciężkieżyciełysych

Testowanie MSI GS40 Phantom, okazja do sentymentalnej podróży

Kiedy pierwszy raz zasiadłem do sprzętu z zainstalowanym Windowsem, od razu przypomniały mi się dawne czasy, kiedy na komputerze (głównie) dużo grałem. Nie mogłem się powstrzymać, przed zainstalowaniem na notebooku MSI Diablo 1 (obecnie grałem dużo w Diablo 3) (chociaż na Windowsie odpalenie takiej starej gry też nie przychodzi łatwo). Diablo 1 ma już prawie 20 lat i jest jedną z najbardziej kultowych gier w historii. Zasiedziałem się cały dzień i cieszyłem jak dziecko. Dialogi, ta "starożytna" grafika i gampelay, a przede wszystkim muzyka. Jeśli ktoś z was chciałby przejść się w tę sentymentalną podróż do Diablo 1, to poniżej załączam filmik, który prezentuje tę grę. Jeśli graliście/gracie w kolejne części tej gry, a nie widzieliście jedynki, to będzie dla was wesołe przeżycie. :)

Testowanie MSI GS40 Phantom - specyfikacja

MSI GS40 Phantom to 14-calowy notebook, dedykowany przede wszystkim graczom (w dalszej części tekstu się do tego jeszcze odniosę). Poniżej tabelka z podstawową specyfikacją. Bardziej szczegółową znajdziecie na stronie MSI.

Rozdzielczość ekranu 1920x1080
Procesor Czterordzeniowy Intel Core i7-6820HQ
Karta graficzna Nvidia GeForce GTX 970M
Maksymalny RAM 32GB DDR4
Moduły łączności Bluetooth 4.1 i Wi-Fi 802.11ac
USB Dwa złącza USB 3.0 i jedno USB Type-C
Inne porty SSD M.2, mini DisplayPort 1.2, HDMI 1.4
Dźwięk Dynaudio
Kamera internetowa Rozdzielczość 720p
Waga 1,6kg
Wymiary 345x245x22,8 mm

MSI GS40 Phantom - wrażenia w trakcie użytkowania

Teraz chyba najistotniejsza część całego tego wpisu. Pierwsza rzecz, która zwróciła moją uwagę w tym notebooku, to to, że włącza się dosłownie w ciągu kilku sekund (w przeciwieństwie do MacBooków, którym to zajmuje co najmniej minutę). Jeśli chodzi o samą budowę sprzętu, to notebook zdaje się dość masywny. Takie wrażenie to pewnie efekt zastosowanego materiału oraz koloru. Jednakże rzeczywista waga nie jest duża (1,6kg). Na oko MSI GS40 Phantom jest lżejszy od MacBooka Pro i cięższy od MacBooka Aira (oczywiście chodzi mi o modele o zbliżonej wielkości). Gładzik jest stosunkowo duży (to jedyne podobieństwo do MacBooków) i wygodny (biorąc poprawkę na to, że musiałbym się do niego przyzwyczaić, w MacBooku sterowanie gładzikiem działa trochę inaczej).

Ponieważ MSI GS40 Phantom to notebook dedykowany graczom, nie mogłem oczywiście pominąć tej sprawy. Rzecz jasna moja sentymentalna podróż do Diablo 1 nie mogła być żadnym wyznacznikiem. Dlatego zainstalowałem na notebooku Diablo 3 i porównałem wydajność z iMaciem, na którym gram w tę grę. Na iMacu mam ustawione najniższe parametry graficzne, żeby Diablo działało jak najbardziej wydajnie. Na MSI GS40 Phantom skorzystałem z domyślnej konfiguracji graficznej gry (przy której iMac by mi się zapowietrzył na multiplayerze). Mimo takiej różnicy w ustawieniach, gra chodziła o wiele płynniej (dosłownie: płynnie) niż na iMacu. Bez żadnego zacinania i bez lagów. Szczerze mówiąc, to aż dziwnie się czułem kiedy tak grałem, bo jestem już w tej grze przyzwyczajony do grania w lekko zwolnionym tempie. Kiedy wszystko chodziło tak jak się należy, poczułem się nieco zdezorientowany. To tylko potwierdza stare przekonanie, że sprzęt Apple nie jest stworzony do grania.

Podsumowanie

Osobiście ciężko byłoby mi się przerzucić na jakikolwiek sprzęt, który funkcjonuje pod Windowsem. Moja awersja do tego systemu jest już na tyle duża, że potrzebowałbym więcej czasu, żeby przekonać się troszkę do "okienek". Jeśli zaś miałbym zająć się kiedyś mocniej gamingiem (co czasem niezwykle mnie kusi, bo doskonała odskocznia od pracy), to będę już wiedzieć w jaki sprzęt mam celować. Dziękuję marce MSI za udostępnienie mi sprzętu do testu. :)

Artykuł MSI GS40 Phantom, test gamingowego notebooka pochodzi z serwisu Facetem jestem i o siebie dbam • Męski Blog • Moda, zdrowie, psychologia.

Jaki jest idealny rozmiar penisa według kobiet?

$
0
0

Idealne rozmiary penisa według kobiet

Odwieczny problem wielkości penisa zdaje się w końcu zostać rozwiązany - za sprawą nauki. Wszystko za sprawą badania opublikowanego na łamach magazynu PLOS One we wrześniu 2015 roku. Badanie przeprowadzili naukowcy z Uniwersytetu w Kalifornii oraz Uniwersytety w Nowym Meksyku. W przeciwieństwie do poprzednich podejść do tego tematu, tym razem zamiast pokazywać kobietom dwuwymiarowe modele penisów, postanowiono zastosować modele trójwymiarowe.

Trójwymiarowe modele penisów wykorzystane w badaniu
Przykładowe modele penisów zastosowane w badaniu.

W badaniu wzięło udział 75 kobiet, każda dostała do oceny 33 trójwymiarowe modele penisów (dosłownie dostała: nie chodziło tylko o to, żeby panie zobaczyły modele ale żeby również mogły je dotknąć). Kolor trójwymiarowych penisów (niebieski) był nieprzypadkowy: badacze chcieli uniknąć sytuacji, w której kobiety sugerowałyby się "aparycją" danego prącia. Celem zaś badania było ustalić rozmiary idealnego penisa (a nie idealnego z każdego punktu widzenia). I teraz finał. Wedle tego badania okazuje się, że penis idealny (dla stałego partnera) ma około 16cm długości i 12,2cm obwodu (to liczby trochę wyższe od średnich w Stanach). Nieco wyższe wartości, badane podały, gdy pytano je o przyrodzenie kochanka: 16,3cm długości i 12,7cm w obwodzie). Oczywiście dane dotyczą penisa w stanie erekcji. Szału nie ma. :D

Artykuł Jaki jest idealny rozmiar penisa według kobiet? pochodzi z serwisu Facetem jestem i o siebie dbam • Męski Blog • Moda, zdrowie, psychologia.

Jak wybrać płaszcz idealny (na zimę i jesień)?

$
0
0

Jak wybrać płaszcz męski na jesień i zimę?

"Kiedy byłem chłopcem, nosiłem kurtki. Kiedy stałem się zaś mężczyzną, zacząłem nosić płaszcze". Szkoda, że nie mogę tu dopisać jakiegoś sławnego nazwiska, bo sam wymyśliłem ten cytat. Zresztą już pisałem na blogu o wyższości płaszcza nad kurtką. Oczywiście traktujcie to z przymrużeniem oka. Kurtki też są ok.

Jednakże płaszcz (jako taki) towarzyszy ludzkości od zarania dziejów. Poza tym jest to taka część garderoby, bez której ciężko się obyć w dorosłym życiu. Ciężko sobie wyobrazić, że idzie się na jakąś formalną uroczystość w kurtce. Płaszcz po prostu potrafi dodać mężczyźnie elegancji i pewności siebie. Ponadto jest bardzo praktyczny i jeśli zrobiony jest z dobrego materiału, to po pierwsze: będzie nadawać się na -20 stopni i na +10 sponi; po drugie: posłuży przez wiele lat.

Na początku chciałem Wam pokazać jak wyglądają najbardziej klasyczne modele. Po prostu warto w pewnym punkcie swojego męskiego życia się w tym temacie wyedukować i dowiedzieć się, co to jest np. dyplomatka albo bosmanka i ewentualnie na jaką okazję by się nadawały.

Możecie też zastanawiać się ile płaszczów potrzebuje facet w szafie. Moim zdaniem w zupełności wystarczy jeden płaszcz letni i jeden zimowy. Tym drugim rodzajem zajmę się w tym tekście.

Klasyczne modele męskich płaszczów

Można uznać, że poniższe modele są nieśmiertelne i nigdy nie wychodzą z kanonu mody męskiej. Zakup klasycznego płaszcza warto dobrze przemyśleć i potraktować jako inwestycję na lata.

Dyplomatka

Najbardziej klasyczne modele dyplomatek są jednorzędowe i powinny sięgać mniej więcej do kolan. Dyplomatka zawsze kojarzona była z garderobą arystokracji, zresztą jej anglojęzyczna nazwa (chesterfield) pochodzi od szóstego hrabiego Chesterfield. Współczesne modele mogą odchodzić miejscami od klasycznego wzorca. Mogą być dwurzędowe albo nie sięgać aż do samych kolan. Dyplomatka będzie doskonałym płaszczem na oficjalne uroczystości (np. może służyć jako wierzchnie okrycie przed studniówką albo ślubem).

 

Bosmanka

Angielka nazwa z jaką możecie się spotkać to "peacoat" (pochodzi od holenderskiego "pij" - nazwa materiału). Jest to dwurzędowy wełniany płaszcz z charakterystycznymi otwartym klapami. W klasycznej wersji powinniście również oczekiwać drewnianych guzików. Polska nazwa pochodzi najprawdopodobniej stąd, że bosmankę w XVII wieku nosili marynarze. Ten typ płaszcza doskonale będzie nadawać się na eleganckie przyjęcie.

 

Budrysówka męska (płaszcz)
szukaj

Budrysówka

Angielska nazwa to "duffle coat", która lepiej tłumaczy pochodzenie tego typu płaszcza. Duffle to małe belgijskie miasteczko, które od wieków słynęło z produkcji grubej dwustronnej wełny. W trakcie II Wojny Światowej Królewska Marynarka Wojenna złożyła w Duffle zamówienie na okrycia dla żołnierzy. Tak rozpoczęła się kariera budrysówki, to też kolejny przykład na to jak "moda wojskowa" przenika do tej codziennej. Płaszcz ten charakteryzują przede wszystkim cztery drewniane kołeczki w roli guzików. Nie nadaje się ona na zbyt formalne uroczystości. Spośród klasycznych modeli płaszczów męskich ten jest najbardziej "młodzieżowy". Można też się spierać czy to płaszcz czy kurtka.

 

Trencz

Inna nazwa to prochowiec (chociaż można dyskutować czy należy używać tych pojęć zamiennie, jeszcze inna nazwa, z którą można się spotkać to "płaszcz polo"). Ten typ płaszcza ma charakterystyczny kołnierz (przynajmniej w klasycznych modelach) oraz pas. Jego popularność zaczęła się 1901 roku, kiedy to projektant Thomas Burberry przygotował go dla brytyjskiego departamentu wojny (The War Office). Powinien Wam się też kojarzyć z filmami gangsterskimi albo z… inspektorem Gadgetem. :) Nie jest to też superformalny typ płaszcza więc raczej zaleca się go na mniej oficjalne okoliczności.

 

Płaszcz męski typu fashion
szukaj

Płaszcze typu "fashion"

Oczywiście to robocza nazwa i nie jest to grupa klasycznych rodzajów płaszczów. Modele typu "fashion" są bardziej wymyślne i (czasami ekstrawaganckie). U niektórych mogą wywoływać wiele emocji. Raczej nie są w centrum zainteresowania większości mężczyzn. Cóż, nie każdy chce mieć tu coś podwinięte, tam coś zwisające i tu niesymetryczne. Jednak jeśli ktoś czuje się dobrze w takich rodzajach płaszczów to czemu nie? Nie ryzykowałbym jednak ubierania ich na bardzo formalne okazje (chyba, że to typowo modowe eventy). Więcej odzieży wierzchniej w tym stylu można znaleźć tutaj.

Z jakiego materiału powinien być dobrej jakości płaszcz?

Nie ulega żadnej wątpliwości, że płaszcz powinien być z wełny. Niektóre modele zawierają dodatek kaszmiru (np. 10%), to bardzo cenny rodzaj wełny. Oczywiście istnieją różne odmiany różnej jakości. Za sweter z kaszmiru najwyższego sortu można zapłacić od kilkuset do kilku tysięcy złotych... Dzięki temu materiałowi możecie mieć pewność, że płaszcz będzie nadawać się zarówno na bardzo niskie temperatury, jak również na typowo jesienne w okolicach 10 stopni. Ponad wszystko należy wystrzegać się płaszczów z syntetycznych materiałów. Po prostu takie nie przepuszczają powietrza i będziecie się w nich pocić jak bury osioł.

Jakiej długości płaszcz wybrać?

Żeby w ogóle coś nazwać płaszczem, to wypadałoby, żeby sięgał przynajmniej do środka pośladków. Warto też przyjąć zasadę, że płaszcz powinien sięgać co najwyżej do kolan. Ma to swoje praktyczne aspekty (będzie się mniej brudzić, a pranie płaszcza wymaga interwencji w pralni chemicznej). Poza tym płaszcze sięgające niemal do kostek (z całym szacunkiem) kojarzą mi się raczej panami w podeszłym wieku. Możecie w takim po prostu wyglądać jak dziad listopadowy...

Załóżmy zatem, że bierzmy pod uwagę jedynie płaszcze sięgające maksymalnie do kolan. Najprostsza zasada, której warto się trzymać jest następująca.

Jeśli jesteś wysokim facetem, to praktycznie możesz wybierać jak chcesz. Jeśli zaś jesteś niskiego lub średniego wzrostu musisz bardzo uważać z dłuższymi płaszczami. Optycznie będą one skracać Twoje nogi, co sprawi, że będziesz wyglądać komicznie (zwłaszcza od tyłu). Jeśli zaś jesteś bardzo wysoki, to dłuższy płaszcz pozwoli skrócić długość nóg i nieco Cię optycznie zmniejszy. Innymi słowy (w uproszczeniu): długość płaszcza najlepiej dobierać proporcjonalnie do wzrostu.

Płaszcz jednorzędowy czy dwurzędowy?

Tutaj znowu zadecyduje budowa Twojego ciała.

Jeśli masz "brzuszek" jesteś przy kości, to unikaj dwurzędowych płaszczów (to samo tyczy się marynarek). Dwurzędowy płaszcz sprawi, że będziesz wyglądać jeszcze obszerniej. Z drugiej strony, dwurzędówka będzie doskonałym rozwiązaniem dla facetów "wiecznie chudych". Dwurzędowe rozstawienie guzików sprawi, że będziecie wyglądać trochę masywniej niż jest w rzeczywistości. Dobrze zbudowani szczęściarze mają w tym przypadku zupełną dowolność.

Dopasowanie płaszcza

Tutaj też wszystko rozgrywa się o sylwetkę. Ogólne zasady są następujące.

Jeśli masz dobrą sylwetkę i jesteś "przypakowany", to nie wybieraj zbyt mocno przylegającego płaszcza. Ta sama zasada tyczy się panów przy kości (będziecie wyglądać w obcisłych rzeczach jak karykatura mężczyzny). Panowie z brzuszkiem powinni również uważać na zbyt luźne płaszcze, które sprawią, że będą bardziej podobni do Buki niż Rogera Moore'a. W przypadki facetów bardzo szczupłych również warto unikać bardzo dopasowanych płaszczów, no chyba, że chcecie, żeby nie było Was z boku widać.

Przy doborze dopasowania płaszcza zastanówcie się też, co zamierzacie pod nim nosić. Jeśli przymierzacie go w sklepie stacjonarnym nie ściągajcie z siebie swetra czy też marynarki. Żeby się potem nie okazało, że jak założycie coś pod płaszczem to ledwo się w niego wciśniecie.

Kolor

Oczywiście najbezpieczniejszą opcją jest czarny płaszcz. Będzie on zresztą pasować zarówno na pogrzeb jak i wesele. Osobiście raczej odradzam płaszcze jasne (np. szare) ponieważ bardzo łatwo je zabrudzić. Jeśli lubicie poeksperymentować z kolorami to droga wolna. Czarny płaszcz jest bezpieczny, ale z drugiej strony trochę nudny. Zresztą wśród modeli, które podałem w górnej części tekstu różnorodności kolorystycznej nie brakuje. Najbardziej uważałbym jednak w przypadku osób o lekko puszystej sylwetce, kolory (zwłaszcza jasne odcienie) mogą sprawić, że będziecie wyglądać mniej korzystnie. W Waszym przypadku najlepsza będzie czerń lub ciemny granat. A dla tych, którzy lubią podążać za trendami polecam zainteresować się rdzawym kolorem płaszcza, ewentualnie rdzawo-beżowym.

Artykuł Jak wybrać płaszcz idealny (na zimę i jesień)? pochodzi z serwisu Facetem jestem i o siebie dbam • Męski Blog • Moda, zdrowie, psychologia.

Ultraodporny I.N.O.X. – zegarek, który przeżył bliskie spotkanie z czołgiem

$
0
0

victorinox_zegraek_inox

Victorinox to szwajcarska rodzinna marka o ponad 130-letniej tradycji. Historia Victorinoxa rozpoczyna się w 1884 roku w Ibach (Szwajcaria). Karl Elsener, syn lokalnego kapelusznika, otworzył rodzinny warsztat produkujący noże, który siedem lat później zaczął dostarczać swoje produkty Armii Szwajcarskiej. Dzięki takiemu klientowi, biznes Elsnera, zaczął się mocno rozrastać. Dziś marka Victorinox jest powszechnie znana, a jej najsłynniejszym produktem jest legendarny scyzoryk (Swiss Army Knife), z którego np. korzystał MacGyver oraz astronauci NASA. Obecnie portfolio marki jest bardzo rozbudowane, Victorinox produkuje: zegarki, torby, akcesoria podróżne, odzież i perfumy. W Polsce powstał również showroom, na którego otwarciu miałem przyjemność być.

Scyzoryk Victorinox

Legendarny scyzoryk Victorinox w akcji.

Ultraodporny zegarek I.N.O.X.

Zegarek I.N.O.X. został stworzony, aby upamiętnić 130-lecie firmy Victorinox. Prace nad zegarkiem trwały trzy lata (powstało 421 prototypów). Przeszedł on aż 130 testów wytrzymałościowych. Wśród nich: spotkanie z 64 tonowym czołgiem, dwugodzinny cykl prania w pralce i zamrożenie w bryle lodu. Sam sprawdziłem wytrzymałość zegarka I.N.O.X., robią sobie z nim... kawę (przetrwał).

Poniżej szczegółowa specyfikacja zegarka I.N.O.X., więcej informacji na stronie producenta.

Mechanizm Analogowy mechanizm kwarcowy Ronda 715
Szkło Anty-refleksyjne szkło szafirowe z potrójną powłoką
Koperta Koperta ze stali nierdzewnej (316L) o Ø 43 mm
Wskazówki Luminescencyjne wskazówki i/lub indeksy
Materiał paska Stalowa bransoleta odporna na wstrząsy
Wodoszczelność Wodoodporny do głębokości 200 m (20 atm, 660 ft)
Gwarancja 3 lata
Inne Zakręcany dekiel, zakręcana koronka, data, wskaźnik wyczerpania baterii
Cena 2590zł

Teraz pora na trochę zdjęć z zegarkiem I.N.O.X., na początku zdjęcie czysto produktowe, pokazujące zegarek z bliska oraz jego opakowanie (oczywiście do wyboru są różne motywy kolorystyczne). Sam design jest dość prosty, I.N.O.X. jest duży i po założeniu czuć ciężar na ręce.

Zegarek INOX (granatowy) w pudełku

Zegarek I.N.O.X., który miałem przyjemność testować.

Nie jestem za bardzo blogerem modowym (przynajmniej jeszcze się tym bardziej nie zajmuję), ale praca nad tym wpisem sprowokowała mnie do przygotowania stylizacji prezentującej zegarek I.N.O.X. Ponieważ sam zegarek ma prosty design, więc sam postawiłem na prostą, monochromatyczną i smartcasualową stylizację. Nie jest ona w 100% kompletna, brakowało mi w szafie jakiegoś jasnogranatowego akcentu, którzy współgrałby ładnie z tarczą zegarka (np. poszetka). W każdym razie, jak na początki w "stylówkach by Łysy", poszło całkiem nieźle (a na pewno powyżej moich oczekiwań). Za pomoc z zdjęciach dziękuję Łukaszowi Podlińskiemu.

Męska stylizacja smartcasualowa monochromatyczna z zegarkiem INOX

Nie było zbyt ciepło, ale na potrzeby sesji dałem radę. :)

Męska stylizacja smartcasualowa monochromatyczna z zegarkiem INOX

Nie jestem fanem bardzo formalnego ubierania się, stąd też do tej stylizacjo dodałem sportowe buty. Na tym zdjęciu zostawiłem oryginalny dodatek... w postaci kudłów mojej kotki (strasznie ciężko je doczyścić z czarnego).

Męska stylizacja smartcasualowa monochromatyczna z zegarkiem INOX

Do tego stopnia byłem zadowolony z tych zdjęć, że to powyższe stało się nowym profilowym na fanpage'u (po wcześniejszych usunięciu w Photoshopie kocich kudłów - niestety ręcznie nie udało mi się ich pozbyć w 100% przed sesją).

Zegarek INOX granatowy na ręce

Tak I.N.O.X. prezentuje się z bliska na ręce.

Dziękuję marce Victorinox za zegarek i możliwość współpracy. Zainteresowanych odsyłam do strony marki poświęconej ich zegarkom.

Artykuł Ultraodporny I.N.O.X. – zegarek, który przeżył bliskie spotkanie z czołgiem pochodzi z serwisu Facetem jestem i o siebie dbam • Męski Blog • Moda, zdrowie, psychologia.

Kalendarz motywacyjny na rok 2016

$
0
0

Kalendarz motywacyjny na rok 2016

Małymi krokami zbliża się Nowy Rok. Jak już kiedyś pisałem, jestem zwolennikiem robienia postanowień noworocznych przed Nowym Rokiem. Dziś, dzięki uprzejmości Empikfoto.pl, chcę wam zaprezentować fotokalendarz motywacyjny na rok 2016. Na początek jednak słów klika o samym procesie przygotowywanie takiego kalendarza w Empikfoto.pl. Poniżej widać kolaż zdjęć z kreatora kalendarzy, który mamy do dyspozycji. Wybrałem klasyczny (czarny) motyw kalendarza. Powód był prosty, zaplanowałem, że większość zdjęć w moim kalendarzu będzie w ciemnej kolorystyce, więc ten szablon zapewniał mi, że daty będą widoczne. Zdjęcia dodawałem i rozciągałem na całą szerokość poszczególnych stron kalendarza (wymaga to wgrania plików o dużej rozdzielczości). Na początku zastanawiałem się czy do zdjęć nie dodać jakichś górnolotnych cytatów. Ostatecznie z tego zrezygnowałem: my faceci jesteśmy wzrokowcami, zdjęcie kogoś kto już osiągnął to czego pragniemy, motywuje nas najlepiej (a przynajmniej na mnie to tak działa).

Kreator kalendarza - empikfoto.pl

Obsługa kreatora kalendarza na Empikfoto.pl jest dziecinnie prosta i intuicyjna.

Poniżej kolaż pokazujący finalny efekt zaprojektowanego kalendarza (oczywiście to wycinek, bo ciężko byłoby mi ująć wszystkie miesiące).

Kalendarz motywacyjny dla mężczyzn na rok 2016

Mój kalendarz motywacyjny na 2016 rok.

Jeśli ktoś z was byłby zainteresowany stworzeniem takiego kalendarza (dla siebie albo na prezent), to zamieszczam poniżej listę zdjęć, z których skorzystałem przy jego tworzeniu.

Muscular bodybuilder guy doing exercises with dumbbells over black background

Styczeń

Man with muscular torso

Luty

Sportsman kick boxer intense portrait against black background.
Marzec

A handsome male model posing at a studio in front of a black background.

Kwiecień

Muscular bodybuilder guy doing exercises with dumbbells over black background

Maj

Portrait of boxer posing studio in gloves. Whole background.

Czerwiec

Bodybuilder preparing for deadlift of barbell

Lipiec

Young Man Doing Heavy Weight Exercise For Back

Sierpień

pull up color

Wrzesień

fitness man bodybuilder with muscular torso workout with dumbbells in gym

Październik

Olympic weights

Listopad

Running man jogging on beach.

Grudzień

Back of shirtless muscular Caucasian man stretching arms with fingers locked behind head as he enjoys the magnificent scenic view over body of water surrounded by snow capped mountains near Sitka, Alaska

Okładka


Zaprojektuj kalendarz na Empikfoto.pl

Post scriptum

Może za rok, jeśli pójdzie zgodnie z planem, to sam będę mógł w takim kalendarzu się zaprezentować. Jakby co to trzymajcie kciuki i śledźcie jak mi idzie na Instagramie i Snapchacie.

Artykuł Kalendarz motywacyjny na rok 2016 pochodzi z serwisu Facetem jestem i o siebie dbam • Męski Blog • Moda, zdrowie, psychologia.

Trening i dieta Łysego

$
0
0

Tomasz Saweczko - metamorfoza

Często dostaję od czytelników pytania odnośnie mojego treningu i diety. Cóż, to miłe, że niektórych motywuje moja postępująca zmiana sylwetki, czego przykład podawałem na tym zdjęciu. Z drugiej strony nie chciałbym popadać w jakiś samozachwyt. Udało mi się dużo zmienić jeśli chodzi o moje ciało, dużo więcej niż kiedykolwiek w życiu. Jednakże do samego celu jest jeszcze daleko. Obecnie wyglądam mniej więcej tak jak na zdjęciu po prawej na grafice głównej. Nie jest to absolutnie moja sylwetka marzeń, i tak jak już pisałem powyżej mam świadomość, że przede mną jeszcze wiele romantycznych spotkań ze sztangą.

Mój trening

Obecnie wykonuję trening całego ciała. Kiedyś robiłem split, ale doszedłem do wniosku, że rozsądniej jest przez przynajmniej rok robić FBW ("full body workout"), żeby zbudować odpowiednią bazę dla dalszych treningów. Większość ćwiczeń, które wykonuję, to ćwiczenia wielostawowe, które aktywują również mięśnie wewnętrzne. Każdy trening zaczynam od przysiadów ze sztangą (nie licząc rozgrzewki), ponieważ to ćwiczenie powoduje duży wyrzut testosteronu i hormonu wzrostu (dzięki temu trening jest bardziej efektywny).

Wszystkie ćwiczenia wykonuję w 5 seriach po 5 powtórzeń. Przerwa między seriami to od 60 do 120 sekund. Ćwiczę trzy razy w tygodniu (np. pon., śr., pt.). Kolejność ćwiczeń jest następująca.

  1. Przysiady ze sztangą;
  2. wyciskanie sztangi na ławeczce w leżeniu;
  3. martwy ciąg;
  4. podciąganie szerokim nachwytem;
  5. spięcia brzucha na maszynie;
  6. dipy (pompki na poręczach).

Czasami do tego zestawu ćwiczeń dodaję inne. Z czasem planuję dodać do treningu również wiosłowanie i push press. Ale obecnie ten trening jest dla mnie wystarczający i nie czuję się na siłach, żeby dodawać na razie dodatkowe ćwiczenie wielostawowe.

Być może idea 5 serii po 5 powtórzeń może być dla niektórych z was dość dziwaczna. Na pierwszy rzut oka może też wydawać się, że to dość prosta forma treningowa. Jednakże istota rzeczy tkwi w dobieraniu ciężaru do kolejnych serii. Poniżej w miarę aktualny przykład z mojego treningu.

Ćwiczenie Przysiady ze sztangą
1 seria 60kg
2 seria 70kg
3 seria 80kg
4 seria 85kg
5 seria 90kg

90kg, które pojawia się w ostatniej serii, to aktualnie (niemal) moje maksimum, które jestem w stanie osiągnąć w tym ćwiczeniu. Po takich 5 seriach naprawdę czuję, że żyję.

Taki plan treningowy wpływa najlepiej na siłę i hipertrofię (przyrost masy mięśniowej). Jednakże raz jakiś czas robię treningi, które mają rozwijać wytrzymałość moich mięśni. Zestaw ćwiczeń się wówczas nie zmienia, ale wykonuję wtedy 3 serie po 11 powtórzeń na niższym obciążeniu (np. w przypadku przysiadów 70kg). Przerwy między seriami w trakcie treningu wytrzymałościowe to maksimum 45 sekund. Fachowo na taką okresową zmianę typu treningu mówi się periodyzacja.

Oprócz samych treningów jestem na codzień dość aktywny. Średnio dziennie przechodzę około 8km i wychodzę 14 pięter po schodach (średnia z ostatnich 30 dni).

Moja dieta

Obecnie jestem na "masie", a moje podstawowe parametry wyglądają tak.

Wiek 28 lat
Wzrost 187cm
Waga 92kg

Moim celem jest dojść do minimum 100kg i później zacznę myśleć o redukcji (sam trening praktycznie się dla mnie nie zmieni poza tym, że dorzucę interwały). Jak widzicie na zdjęciu powyżej (więcej pojawia się na moim Instagramie) nie jestem zbyt zalany (widać zarys mięśni brzucha), a od kiedy zacząłem masę przytyłem około 9kg.

Na samym początku, kiedy przeszedłem na masę liczyłem kalorie i makroskładniki za pomocą aplikacji Lifesum. Starałem się mieć około 2g białka na kg masy ciała, 1-1.5g tłuszczów na kg masy ciała, a reszta z węglowodanów (łącznie 20% nadwyżka kaloryczna). Wdawanie się w szczegóły wymagałoby dość szerokiego opisu, który zasługuje na osobny wpis. Po jakimś czasie korzystania z aplikacji, zacząłem jeść bardziej na czuja, moją podstawową maszyną kontrolną jest lustro. Poniżej kilka przykładów różnych posiłków, które spożywam.

Moje śniadania: zazwyczaj jogurt naturalny + owsianka + pestki dyni + banan (ewentualnie inne dodatki jak otręby, awokado, winogrona, skórka pomarańczy).

Moje obiady: lubię je często jeść na mieście, najczęściej wybieram się do North Fisha i do filetu z ryby ładuję frytki, ziemniaki, szpinak, gotowane warzywa i sałatkę z buraków (i inne). Zazwyczaj robię wielką piramidę z jedzenia. W każdym razie większość moich obiadów to pokaźna porcja mięsa (jeśli nie ryba to np. pierś z kurczaka), węglowodany w postaci ziemniaków (w różnej postaci) i warzyw.

Moje kolacja: często staram się na kolację zjeść posiłek wysokobiałkowy (przyśpiesza regenerację), czasami robiłem to w postaci szejka białkowego (z odżywki białkowej).

Moje przekąski: lubię jako przekąski jeść orzechy (zwłaszcza nerkowce), banany, nabiał, batony proteinowe albo pestki dyni.

To wszystko są oczywiście bardzo orientacyjne informacje. Nie mam ustalonej bardzo ścisłej diety. Wiem mniej więcej, co mam jeść i w jakich ilościach. Stosuję również odżywki np. gainer (białkowo-węglowdanowy), ale również w zależności od potrzeb.

Ostatnia aktualizacja 02.12.2015

Artykuł Trening i dieta Łysego pochodzi z serwisu Facetem jestem i o siebie dbam • Męski Blog • Moda, zdrowie, psychologia.

Ponad 100 pomysłów na świąteczne prezenty


4 rzeczy, których lepiej unikać jeśli ma się depresję (lub „doła”)

$
0
0

Jak sobie radzić z depresją?

Celowo rozszerzyłem tytuł tego tekstu o "doła". Niekoniecznie trzeba cierpieć na depresję, żeby przeżywać stany typowo depresyjne. Każdy człowiek od czasu do czasu miewa "gorsze dni" albo gorsze okresy. Czym innym jest kliniczna depresja, a czym innym przygnębienie np. z powodu śmierci kogoś bliskiego albo rozstania. Oczywiście ten tekst nikogo nie jest w stanie wyleczyć z depresji (od tego są wykwalifikowani terapeuci i/lub farmakoterapia). Jak zwykle przy okazji tekstu w tej tematyce, zachęcam do przeczytania (krótkiego) wpisu na temat dystymii (to bardzo podstępna odmiana depresji).

1) Ucieczka w autodestrukcję

I nie chodzi tutaj jedynie o popadanie w uzależnienie od alkoholu, od narkotyków albo od seksu. Autodestrukcyjne zachowania mogą przybierać zakamuflowaną postać. Warto w tym momencie wspomnieć o pewnej obiegowej definicji depresji, że jest to "agresja skierowana w stosunku do samego siebie". Zatem autodestrukcyjne zachowania są w jakimś stopniu naturalną koleją rzeczy u osób ciepriących na depresję. Mniej inwazyjne przykłady niż nałogi to:

  1. Niszczenie relacji z innymi ludźmi (wzrasta poziom furstracji). Może się to wynikać ze zbytniego przerażliwienia i obrażania się na każdego o byle co. Dobrym remedium na to jest po prostu unikania zbyt poważnych rozmów w chwilach, kiedy czuje się, że żółć się z nas wylewa.
  2. Szukanie potwierdzenia dla swojego zaniżonego poczucia własnej wartości (wbijanie sobie samemu gwoździa do trumy). Tutaj niekoniecznie chodzi o złe myśli na swój temat, które przychodzą spontanicznie (to znowu typowy objaw depresji). Innym sposobem na produkowanie nienawistnych myśli w stosunku do samego siebie jest nierealizowanie własnych planów. Np. po zmarnowaniu całego dnia wzmacnia się przekonanie, że jest się beznadziejnym i że nie ma się szans na realizacje własnych marzeń i celów.
  3. Szukanie krótkotrwałych relacji z ludźmi, które mają na celu zaspokoić nasze potrzeby i pokonać poczucie samotności. Przyładem może być ciągłe randkowanie i ciągła utrata zainteresowania osobami, z którymi się spotykamy. Po kilku takich akcjach można dojść do wniosku, że skoro żadna relacja nie przetrwała zbyt długo, to pewnie z nami jest jakiś problem.
  4. Pracoholizm. Jest on co prawda dobrym sposobem na stłumienie depresyjnych myśli ale jego długofalowe konsekwencje mogą być opłakane (chociażby przez nagromadzenie stresogennych sytuacji).

Dobrym manewrem "ucieczkowym" w depresji jest szukanie "konstruktywnej ucieczki" albo chociaż takiej ucieczki, która naprawdę sprawia nam radość lub jest czymś dla nas. Konstruktywną ucieczką jest np. uprawianie sportu. Ucieczką sprawiającą przyjemność (bez wchodzenia w problemy z relacjami z innymi ludźmi) jest np. czytanie albo oglądanie serialów.

2) Unikanie ludzi

Osoby, które doświadczają depresji niechętnie przebywają wśród ludzi. Wyobrażają sobie, że jeśli tylko pojawią się w jakimś towarzystwie, to będą się czuć nieadekwatnie i nieswojo. Poza tym po prostu kompletnie nie chce im się opuszczać swoje bezpieczne domowe gniazdko. Raczej złym pomysłem jest zmusanie się do wkraczanie w zupełnie nowe towarzystwo (to dodatkowy stres). Natomiast dobrze jest zmusić się, żeby spotkać się ze znajomymi (zwłaszcza jeśli zapraszają).

Sam w najgorszych okresach moich problemów z depresją wyznaczałem sobie cel "spotkam się z kimś przynajmniej raz na dwa dni". Zazwyczaj nie chciało mi się okropnie, ale podobnie jak w przypadku treningów na siłowni, zaciskałem zęby i wywiązywałem się z mojego postanowienia. Najczęściej wypad na miasto ze znajomymi poprawiał mi humor (chociaż nie zawsze). Jednak kiedy rezygnowałem z wyjścia, bo mi się nie chciało czułem się o wiele gorzej. Pamiętajcie, że u osób z depresją (lub stanami depresyjnymi) mózg funkcjonue inaczej i widzi rzeczywistość w zakrzywiony sposób. Kontakt z innymi ludźmi pozwala nieco "odkrzywić" ten obraz.

3) Manifestacja swoich uczuć w ostentacyjny albo/i zakamuflowany sposób

Ten częściowo omówiłem na początku pisząc o niszczeniu relacji z innymi ludźmi. Obrażanie się na inne osoby z błahych powodów stanowi właśnie ostentacyjne i zakamuflowane wyrażanie emocji (i nie jest to oksymoron, ponieważ ostatentacja odnosi się tutaj do ładunku emocjonalnego, a kamuflaż do tego, że prawdziwy problem jest ukryty). W skrajnych przypadkach ludzie potrafią próbować zwracać na siebie uwagę innych przez udawanie choroby (np. mówiąc, że mają nowotwór, chociaż nie jest to prawdą). Podobnie cięcie się (choć nie zawsze) może być próbą maifestowania swoich uczuć i próbą zwrócenia uwagi na siebie (coś jakby ktoś krzyczał z bólu, żeby ktoś go w końcu usłyszał).

O wiele lepiej jest jednak postawić na jasne komunikaty. Znaleźć kogoś kto nas wysłucha (niekoniecznie nawet doradzi). Nazwanie problemu i "wyspowiadanie się" przed kimś przyniesie ulgę. Ukryte sposoby na wyrażanie emocji przyniosą głównie frustrację (większość ludzi potraktuje nas jak świrów i zdystansuje się).

4) Unikanie hiobowych pocieszycieli

Zwłaszcza chodzi mi o ludzi, którzy uważają wasz problem psychiczny za słabość. Za coś czego musicie się wstydzić. Ludzi, którzy zamiast was wysłuchać powiedzą "przestań gadać głupoty i weź się do roboty", "ogarnij się i weź się w garść", "sam sobie jesteś winny, że tak sie czujesz, trzeba było...", "gdybyś w końcu...". Tutaj dochodzę do dość śliskiej sprawy. A mianowicie niekiedy ludzie mający depresję próbują nią wszystko tłumaczyć (to też coś czego należałoby unikać o ile da się). Prawda leży po środku. Owszem przez depresję można zawalić wiele rzeczy, ale budowanie w sobie przekonania, że można wszystkie zepsuć, bo ma się depresję jest konstruowaniem błędnego koła (jest to też przykład autodestrukcji). Wracając do rzeczy. Nie ma sensu rozmawiać z ludźmi, którzy wasz problem zredują do powiedzenia "weź się w garść" albo "przestań się lenić". Człowiek w stanach depresyjnych ledwo sam siebie rozumie, więc po co mu jeszcze ktoś kto nie rozumie go zupełnie? Mało tego, takimi tekstami można w osobie cierpiącej na depresję tylko ją pogłębić (wzmocnić w niej przekonanie, że to ona jest winna).

Podsumowanie

Leczenie depresji to złożony proces. Zazwyczaj nie da się obyć bez terapii (i również farmakoterapii). Nawet u osób, które leczą się latami, dochodzi do nawrotów choroby (np. sezonowa depresja). W powyższym tekście opisałem kilka zachowań (wedle moich doświadczeń), które najbardziej wpływają na pogłębienie stanów depresyjnych i pogłębiają objawy. Jeśli cierpisz na depresję, to pewnie (przynajmniej w części) odnalazłeś własne postawy. Kluczową rzeczą, którą chciałem tu zakomunikować to to, że można nauczyć się bronić przed takimi zachowaniami. Wymaga to przede wszystkim świadomości problemu, a potem konsekwentnego i bezdyskusyjnego realizowania planu działania. Bez planu nie ma szans.

Artykuł 4 rzeczy, których lepiej unikać jeśli ma się depresję (lub „doła”) pochodzi z serwisu Facetem jestem i o siebie dbam • Męski Blog • Moda, zdrowie, psychologia.

Straszliwe chemiczne pomidory czekają na Ciebie

$
0
0

Potwór spaghetti

WPIS GOŚCINNY

Powrót do natury przybiera dzisiaj nowego, w istocie całkowicie bezsensownego znaczenia. Wszystko co przetworzone, to chemia, zła i straszna, rakotwórcza. Widzisz coś oznakowanego skrótem E? To na pewno szkodliwe, trucizna, tylko w małej dawce. Coraz częściej słyszę lub czytam tego rodzaju opinie. Straszenie wszystkim co nie jest „bio”, „eko”, „organic” stało się modne, na czym oczywiście zarabiają producenci tego rodzaju produktów. A te wcale nie muszą być zdrowe, tak jak niekoniecznie związek chemiczny oznakowany jakimś skrótem musi być szkodliwy.

Exxx

Weźmy za pierwszy przykład tajemniczo wyglądające skróty. E i jakieś cyferki. Na pewno to znacie. Możliwe, że nawet nie z własnego doświadczenia w sprawdzaniu składów na etykietach, ale właśnie dzięki przestrzegającym przed „chemią” opiniom. „Patrzysz na skład, a tam same E i cała tablica Mendelejewa, będziesz w nocy świecić!”. Czasem nawet osoby, które mają znać się na żywieniu, powielają mit w tym temacie. W rzeczywistości w ten sposób oznacza się wiele różnych związków, tak tych, które niekoniecznie chcemy zjadać, jak i na przykład witamin czy barwników. Kwas askorbinowy, czyli witamina C to E300, a prozdrowotny barwnik karotenoidowy, likopen, to E160d, E163 to z kolei bardzo zdrowe, silne przeciwutleniacze – antocyjany. Producenci przez nagonkę na skróty „E” starają się stosować pełne nazwy wykorzystanych związków. W końcu barwnik z marchwi brzmi lepiej, niż „E” coś tam…

Żywność przetworzona

A co z przetworzoną żywnością? Na umniejszanie takiej też panuje moda. W dużym stopniu uzasadniona, gdyż jedzenie tego typu często jest pozbawione większości witamin czy związków prozdrowotnych, które pierwotnie w danym surowcu występowały, ale popadanie w skrajność jest i tutaj błędem. Za prosty przykład posłuży nam wspomniany już wyżej likopen, czyli karotenoid zawarty w czerwono-pomarańczowo-różowych owocach i warzywach, takich jak truskawki, arbuz, papryka, pomidory, a także zielony jarmuż (gdzie wysoka zawartość chlorofili maskuje likopenową barwę). Jego biodostępność wzrasta wraz ze stopniem przetworzenia: pod wpływem wysokiej temperatury izomeryzuje do aktywniejszej formy, a obecny w sosach pomidorowych czy keczupach tłuszcz zwiększa wchłanianie likopenu, gdyż jest on związkiem lipofilnym, czyli rozpuszcza się w tłuszczach.

Żywność ekologiczna

Idąc dalej, a nawiązując, jak poprzednio, do akapitu wyżej, za pouczającą posłużyć może historia odnośnie mojego podejścia z przeszłości do „eko” żywności. Otóż miałem kiedyś na tym punkcie małego hopla, uwielbiałem odwiedzać działy ze zdrową żywnością w marketach. Nie, żeby produkty rolnictwa ekologicznego (opatrzone tym właśnie symbolem-listkiem i będące faktycznie ekologicznymi, na co zwracam uwagę, bo masa producentów dodaje do nazw swoich produktów „bio” lub „organic” nie mając odpowiedniego certyfikatu!) były złe, na pewno wiele tego rodzaju towarów jest bardziej wartościowych od tych, które pochodzą z rolnictwa nieekologicznego. Ale obecnie mój zapał ostygł, z różnych przyczyn. Jedną z nich są oczywiście ceny, często dużo wyższe dla produktów rolnictwa ekologicznego. Przykład, jaki chciałem przytoczyć odnosi się do wspomnianego już keczupu. Dobry jego skład powinien zawierać jak najwięcej pomidorów, więc gdy widzę, że dany produkt, choć „eko”, ma raptem 33% pomidorów, a nieekologiczny ponad 60%, to zgadnijcie, co wybieram?

Podsumowanie

Nie da się nie zauważyć, że to w dużej mierze dzięki marketingowi sławę zyskuje podejście „antychemiczne”. Zdarzały się nawet takie sytuacje, że producenci „bio” żywności przekupywali naukowców by ci fałszywie dowodzili np. szkodliwości produktów żywnościowych z organizmów modyfikowanych genetycznie, choć zależności takiej (tj. szkodliwego wpływu na zdrowie jedzenia z GMO) nigdy nie stwierdzono. Chemią jest w gruncie rzeczy wszystko: klawiatura, na której teraz piszę i monitor, w który patrzę, biurko, o które się opieram i krzesło, na którym siedzę. Chleb to skrobia, skrobia to chemia. Koszulka, którą mam na sobie to bawełna, bawełna to celuloza, a celuloza to chemia! Straszenie chemią jest absurdalne. To tak jakby straszyć ludzi, że jabłka są puste – w końcu każdy atom jest w 99% pusty (a elektrony i jądro zajmują niespełna 1% całości), więc jabłka są puste, a zatem bezwartościowe! Wniosek z tego taki, że nie należy uogólniać z jednego przykładu na kolejne i nie popadać w bezmyślny i bezrefleksyjny pęd za „zdrową żywnością”, bo ta niekoniecznie, wbrew zapewnieniom z reklam, takowa rzeczywiście jest.

Niniejszy gościnny artykuł napisał Łukasz Sakowski, autor bloga Polowanie na zdrowie.

Artykuł Straszliwe chemiczne pomidory czekają na Ciebie pochodzi z serwisu Facetem jestem i o siebie dbam • Męski Blog • Moda, zdrowie, psychologia.

Jakim kochankiem jesteś? (quiz)

7 praktycznych porad na radzenie sobie ze stresem

$
0
0

Praktyczne sposoby na stres

Na temat stresu napisano już tyle, że dużym wyzwaniem jest napisanie czegoś oryginalnego. Poza tym istnieje masa oczywistych porad i sposobów na walkę ze stresem, których nie chciałbym powielać w tym tekście. Dlatego postanowiłem się skupić na bardzo praktycznych i prostych poradach. Na takich, które można wprowadzić w życie od razu i bez większego wysiłku.

1) Jeśli coś ma zająć Ci 2 minuty, to zrób to od razu

Tytuł tego paragrafu zaczerpnąłem z książki "Getting things done" Davida Allena. Ta "technika" to jeden z najskuteczniejszych sposobów na walkę z prokrastynacją (czyli z odkładaniem rzeczy na później). Niezałatwione małe sprawy potrafią gromadzić się w nieskończoność. Każda taka "mała sprawa" zajmuje jakąś część naszej podświadomości i wytwarza stresujące poczucie, że coś pozostało nam do załatwienia. Im więcej takich spraw na nas ciąży, tym większy stres odczuwamy i tym ciężej jest wziąć się za załatwianie tych spraw (syndrom "nie wiem do czego ręce teraz włożyć").

2) Weź czasem lodowaty prysznic

Poważnie, lodowaty prysznic zwiększa tolerancję ludzkiego organizmu na stres. Ponadto (przy okazji protip dla osób uprawiających sport): zimny prysznic po treningu przyśpiesza regenerację (niektórzy sportowcy po treningach biorą kąpiel w wodzie z lodem). Poza tym zimny prysznic to dość emocjonujące przeżycie (to taki mikro-ekstremalny sport). Taka dawka emocji będzie miłą odmianą dla osoby mocno zestresowanej, której najczęściej towarzyszą takie emocje jak: gniew, poczucie pustki, frustracja i znudzenie.

3) Oddychaj

Zanim zaczniecie się śmiać z tej oklepanej i banalnej rady, proponuję mały eksperyment. Zamknijcie oczy (jeszcze nie teraz!), wyprostujcie kręgosłup i weźcie kilka głębokich wdechów, koncentrując się na tej czynności. Od razu się człowiek inaczej czuje, prawda? Róbcie tak zawsze kiedy czujecie się zestresowani, zmartwieni, przeciążeni, kiedy macie już czegoś dość; po prostu: w każdej trudnej chwili. To naprawdę cenne narzędzie w walce ze stresem, które nie kosztuje nawet złotówki.

4) Zrób sobie masaż... uszu

Istnieje wiele technik masowania uszów, jedna z nich, którą można zastosować do zredukowania stresu jest następująca. Zacznij delikatnie masować płatki uszu przy pomocy kciuka i palca wskazującego. Następnie ściśnij zewnętrzną część małżowiny usznej (od dołu do góry). Na koniec pomasuj przestrzeń za uszami używając wszystkich palców poza kciukiem (ruchy podobne do machania palcami).

Z własnego doświadczenia mogę przy okazji polecić również masowanie skroni (pomaga również na bóle głowy).

5) Weź dużą dawkę witaminy C

Witamina C to bardzo silny antyoksydant i jej przyjmowanie ma pozytywny wpływ na obniżanie poziomu stresu. Znanych jest wiele badań, które potwierdzają, że witamina C (zwłaszcza duże dawki) obniżają poziom hormonu stresu. Dobrym pomysłem jest zaopatrzyć się w dobry suplement diety z witaminą C (np. z 1g witaminy C w tabletce) i stosować go w najbardziej napiętych i stresujących okresach.

6) Rzuć wszystko i idź medytować

Zawsze czuję się dość dziwnie kiedy mam pisać o medytacji. Obawiam się, że większości osób kojarzy się to z lewitującymi joginami albo czymś jeszcze dziwniejszym. Dlatego podam konkretny pomysł na "medytowanie". Wyłączcie wszystkie światła, telefony, laptopy i wszystko inne, co mogłoby was rozproszyć. Włączcie sobie jakąś nastrojową muzykę (cokolwiek, co was wzrusza, przywołuje jakieś wspomnienia). Połóżcie się na czymś w miarę twardym (np. dywan, ale nie na łożku!). Starajcie się głęboko oddychać i koncentrujcie całą uwagę na muzyce. Starajcie się ją "obserwować" i podążać za nią. W trakcie takiej sesji możecie robić sobie masaż uszu albo skroni. Jeśli faktycznie jesteście bardzo zestresowani, to w trakcie możecie odczuć np. bardzo silne napięcie mięśni na twarzy (zwłaszcza pod oczami). Nie będzie to przyjemne uczucie, ale bardzo mocno uświadamia ono jak bardzo jest się spiętym.

7) Zrób zakupy spożywcze on-line

W czasach kiedy konsumpcja stała się dla większości społeczeństwa najistotniejszą rozrywką, ciężko odnaleźć spokój ducha. Większe zakupy spożywcze są dla mnie zawsze sporą dwaką (niepotrzebnego) stresu. Tłumy ludzi, zgiełk, ciasnota, kolejki. Dlatego zazwyczaj na większe zakupy chodziłem przed zamknięciem sklepu, kiedy było tam już niewiele ludzi. Ostatnio zaś spróbowałem (w końcu) zakupów spożyczych on-line (które przy okazji są sporą oszczędnością czasu). Tak się szczęśliwie złożyło, że zrobiłem je dzięki uprzejmości sklepu Frisco.pl (relacjonowałem to na Snapchacie).

Zakupy z Frisco
Moje zakupy z Frisco.pl (wybaczcie jakość zdjęć).

Poniżej kilka moich spostrzeżeń dotyczących robienia zakupów na Frisco.pl

  1. Mają bardzo wygodne (jednogodzinowe) przedziały czasowe dostawy.
  2. Łatwo też uzyskać darmową dostawę (z tego, co się orientuję zazwyczaj nie dowożą zakupów w niedziele).
  3. Zakupy są sortowane (tzn. pieczywo w osobnych siatkach, owoce w osobnych etc.).
  4. Produkty takie jak owoce i mięso dotarły do mnie świeże.
  5. Ceny na Frisco.pl są całkiem konkurencyjne (jest też dużo promocji), jednak szczegółowo ciężko mi się wypowiedzieć w tej kwestii.
  6. Oczywiście na Frisco.pl można robić sobie listy zakupowe, co jest niezwykle wygodne jeśli zazwyczaj kupuje się podobne produkty (można po prostu ponawiać zamówienie).
  7. Frisco.pl działa głównie na terenie Warszawy i okolic. Mówiąc dokładniej, poza obszarem Warszawy i okolic Frisco nie oferuje dostawy produktów świeżych.

Jeśli sami macie jakieś proste sposoby na walkę ze stresem dnia codziennego, to nie krępujcie się pisać w komentarzach.

Artykuł 7 praktycznych porad na radzenie sobie ze stresem pochodzi z serwisu Facetem jestem i o siebie dbam • Męski Blog • Moda, zdrowie, psychologia.

Pierwszy raz: rzeczywistość vs. wyobrażenia

$
0
0

Pierwszy seks w życiu

Facetem jestem i o siebie dbam dla nastolatków

Dla większości facetów, bycie prawiczkiem, to podświadomy powód do wstydu. Słuchanie opowieści kumpli kogo, ile razy i jak zaliczyli, nie należy do najprzyjemniejszych, jeśli samemu nie ma się w tej sprawie nic do powiedzenia. Dlatego właśnie niektórzy mogą bardzo śpieszyć się z pierwszym razem. Tak im zależy na pierwszym seksie, że dla pierwszego seksu mogliby dać się pokroić. Dodając do tego burzę hormonalną, dostajemy całkiem pikantną zupę, której wypicie musi odbić się czkawką. Mówiąc mniej metaforycznie: dążenie do przeżycia pierwszego razu po latach będzie wam się wydawać niesamowicie zabawne (o ile będziecie to pamiętać). Poniżej, kilka rad dotyczących pierwszego razu. Rad i trochę racjonalizacji tego "aktu", bo (jak się przekonacie) wyobrażenie o seksie, a seks, to dwie różne bajki.

1) Pierwszy seks wcale nie musi mieć wielkiego wpływu na wasze dalsze życie seksualne

Innymi słowy: nie ma co przywiązywać wielkiej wagi do pierwszego razu (a im bardziej się będziecie sponać, tym gorzej). O ile nie dojdzie do jakichś dramatycznych wydarzeń*, to nie będzie miał on raczej wielkiego wpływu na wasze dalsze życie łóżkowe. Pewnie ten pierwszy raz będziecie pamiętać, ale są małe szanse, że będziecie o nim myśleć częściej niż raz na kilka lat.
*O tych mniej lub bardziej "dramatycznych" opcjach będę pisać później.

2) Pierwszy seks będzie jednym z gorszych w waszym życiu

To tak jak z grą w tenisa. Kiedy pierwszy raz weźmiecie rakietę w swoje ręce i zaczniecie hasać po korcie, nie liczcie, że będziecie grać jak Agassi. Do tego upiornie się zmęczycie i do przyjemności z gry będzie wam bardzo daleko. Podobnie z seksem, trudno czerpać z niego wiele przyjemności jeśli jedyną wiedzą jaką się posiada są lektury filmów przyrodniczych (nota bene pokazują one bardzo nierealny obraz seksu). Po drugie: zanim zrozumiecie swoje potrzeby w łóżku, to może minąć bardzo wiele czasu. Niektórzy nawet w życiu dorosłym ich nie rozumieją albo nie potrafią się z nimi pogodzić (patrz np. na facetów, którzy zdradzają swoje żony z innymi facetami).

3) Możesz się starać, ale starczy, że nie zrobisz tego z przypadkową osobą

To jest tak, jeśli ktoś ma duszę romantyka to marzy, że jego pierwszy seks odbędzie się po kolacji przy świecach i przy grających na gitarach Meksykańczykach. Spoko, może tak będzie, ale wielu takich marzycieli kończy (albo zaczyna) w ubikacji albo darkroomie. Żeby uniknąć ryzyka, że pierwszy seks będzie wyjątkowo złym wspomnieniem, trzeba postarać się, o to z kim się idzie do łóżka. Uwawianie się na pierwszy seks z nie wiadomo kim, to głupi pomysł i to jedna z najważniejszych rad, którą powinniście wynieść z tego tekstu. Nie czarujmy się: nie ma obowiązku, żeby pierwszy seks odbył się w bajecznych okolicznościach ale niech będzie przynajmniej cywilizowany.

4) Gra wstępna może uratować Ci życie

Szczerze mówiąc, to nawet radzę, żeby pierwszy seks był wynikiem "niewinnej" gry wstępnej. Nie radzę uwawiać się ze swoją sympatią: "tak, dziś to zrobimy". O wiele ciekawiej i naturalniej będzie jeśli wyniknie to na spontanie. W trakcie jakiegoś przytulania się, całowania. Jeśli nie dostaniecie w mordę, kiedy wasza ręka powędruje tu i ówdzie, to znak, że można myśleć o wzmożonych działaniach. W każdym razie, dzięki grze wstępnej, będziesz w stanie zorientować się w sytuacji. Jeśli zbytonio się zdenerwujesz już w jej trakcie, to będziesz mógł ją tak poprowadzić, że nie dojdzie do seksu i unikniesz kompromitacji (tzn. kompromitacji we własnych oczach).

5) Każdy powinien to wiedzieć, ale...

Nie ma czegoś takiego jak bezpieczny seks. Ale istnieje wiele motod, które pozwalają sprawić, że będzie on bezpieczniejszy. Nie chodzi mi tutaj tylko o potencjalną ciążę (w przypadku facetów hetero) ale przede wszystkim o choroby przenoszone drogą płciową. Warto poświęcić chociaż chwilę na zapoznanie się z podstawowymi informacjami na temat chorób wenerycznych.

6) Jeśli boisz się falstartu...

Nigdy w życiu nie doświadczyłem przedwczesnego wytrysku i jestem raczej z tych, których ciężko podniecić, dlatego trochę ciężko mi zrozumieć facetów, którzy się tak podniecają, że dochodzą przedwcześnie. Ale pomińmy ten wątek i przejdźmy do rzeczy. Istnieje kilka sposobów na opóźnienie wytrysku. Jedni polecają alkohol (odradzam, bo może doprowadzić do tego, że w ogóle nie będziecie w stanie dojść). Drudzy polecają masturbację przed planowanym stosunkiem (ciężkie do ogarnięcia w praktyce, jeśli do stosunku dojdzie w spontaniczny sposób). Trzecią metodę a waściwie ćwiczenie opisywałem w tym tekście.

7) Nie jesteś bogiem seksu

Ten punkt stanowi rozwinięcie punktu nr 2. Wiem, że kiedy człowiek naogląda się filmów porno, może dojść do wniosku, że "też by tak chciał". Zresztą każdy facet (zapewne) chciałby być "bogiem seksu" i chciałby robić "cuda w seksie". Tak nie będzie, a na pewno za pierwszym razem. Im mniej będziecie oczekiwać od pierwszego seksu, tym lepiej.


snap_lol

Artykuł Pierwszy raz: rzeczywistość vs. wyobrażenia pochodzi z serwisu Facetem jestem i o siebie dbam • Męski Blog • Moda, zdrowie, psychologia.

Viewing all 100 articles
Browse latest View live